date03 Jan.0812:20 print Print artHippisy, stokrotki, hiacynty i inne pierdoły

I want to be a hippie... 

 

"Oprócz dywizji pancernych i zmechanizowanych LWP u schyłku lata pamiętnego roku 1968 ciągnęły na południe, ku granicy z Czechosłowacją, także gromady młodych ludzi w koszulach w psychodeliczne kwiaty. Przywódca polskich hipisów „Prorok” i jego najbliżsi uczniowie zabrali się na zlot w Dusznikach-Zdroju wojskową ciężarówką.

Zrządzeniem losu zlot miał się rozpocząć w dniu, w którym wojska Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji, by zdławić praską wiosnę. Od rana nad Dusznikami huczały ciężkie wojskowe transportowce, a na przygranicznych drogach dudniły czołgi. I oto, w tej właśnie chwili, wśród spanikowanych kuracjuszy pojawił się w parku zdrojowym „Prorok” – w białej narzutce na głowie i z naręczem kwiatów w ręku – by głosić wszem i wobec: „make love, not war”. To hasło, znane wcześniej głównie z zagranicznych gazet, musiało w tych okolicznościach zabrzmieć jak wyzwanie. Dwie godziny po rozpoczęciu zlotu do Dusznik ściągnęły posiłki milicji. Wszystkich hipisów, którym udało się tu dotrzeć, około 60, zatrzymano i poddano w zaimprowizowanej siedzibie SB w schronisku Pod Muflonem wielogodzinnym przesłuchaniom. Marzenie o połączeniu człowieka z człowiekiem drogą miłości nie mogło się w PRL ziścić. Od zlotu w Dusznikach było już całkowicie jasne, że hipisi to element obcy i wrogi socjalistycznemu państwu, który należy konsekwentnie zwalczać.

Zbawienie bez beretów z antenką

Sami hipisi takiego aż obrotu sprawy raczej się nie spodziewali. Jak wyjaśniał wiele lat później dawny uczestnik ruchu Jacek Jakubowski i przedstawiciel jego intelektualnego nurtu: „w moim przekonaniu po prostu olewaliśmy wszystko, nie tylko władzę, ale także społeczeństwo i Kościół”. Społeczeństwo, podobnie jak władza, nie pozostawało zresztą dłużne.

– Ludzie w autobusach pokazywali nas palcami. Ale my chcieliśmy prowokować. To było skierowane przeciw zakłamaniu, szarzyźnie oraz płaszczom ortalionowym i beretom z antenką – wyjaśnia Jarek, jeden z weteranów hipisowskich komun, który po transformacji ustrojowej został menedżerem w wielkiej zagranicznej firmie.

Sam wygląd i stroje hipisów – zwykle szyte i łatane własnymi siłami – jaskrawo odbijały od rzeczywistości gomułkowskiej Polski. Jeden z założycieli ruchu Marek Zwoliński, „Psycholog”, chodził wtedy we własnoręcznie uszytych spodniach z rypsu w fioletowe i żółte kwiaty i wyznawał pogląd, że męski strój powinien mieć cechy bardziej kobiece: „w rozumieniu Rabindranatha Tagore, a nie tym innym”. Hipisi – z długimi włosami, z naszyjnikami, paciorkami, bransoletkami, a później słynną pacyfą – wyglądali w peerelowskim tłumie jak egzotyczne ptaki. Zwłaszcza że nikt nie wiedział, kim są i o co im chodzi. Dla potrzeb funkcjonariuszy MO sformułowano roboczą definicję: hipis to osobnik, który dziwnie wygląda i nie chce pracować.

Zresztą i sami hipisi nie zawsze byli pewni swej tożsamości i swych idei, a oprócz intelektualistów zdarzali się wśród nich również autentyczni analfabeci. Ale łączyła ich, w każdym razie w początkach ruchu, wiara w możliwość zbawienia doczesnego świata. Zdaniem Zwolińskiego „była to paląca potrzeba określenia, jaka ma być przyszłość ludzkości. Nie chodziło o nas, tylko o lepsze jutro świata. Stanowiliśmy ruch odwołujący się do ideologii hipisów amerykańskich, starożytnej filozofii hinduskiej, Pisma Świętego, taoizmu, osiągnięć antropologii kulturowej, młodego Marksa”. Ale inny z dawnych hipisów przyznaje: „Tak naprawdę to głównie się włóczyliśmy, co dawało poczucie wyzwolenia od otaczającej nas tandety i propagandy. I marzyliśmy o San Francisco”.

„Prorok” mieszka na działkach

To właśnie w San Francisco podczas festiwalu o nazwie Pierwsze Światowe Połączenie Człowieka (The World’s First Human Be-in) w dzielnicy Haight-Ashbury narodził się 14 stycznia 1967 r. ruch hipisów. Owego dnia były naukowiec z Harvardu Timothy Leary ogłosił ostateczny zmierzch starych amerykańskich bogów, pieniądza i pracy, i początek nowej epoki miłości i wolności, nowej religii opartej na buddyzmie zen i „nowym sakramencie”, czyli LSD. Idee te były twórczą kontynuacją obrazoburczych koncepcji poprzedniego jeszcze pokolenia, beatników, zwłaszcza Allena Ginsberga i Michaela McClure. Do Polski dotarły dzięki przedrukom z prasy zagranicznej zamieszczanym w owym czasie przez tygodnik „Forum”. Przejawy rewolty młodzieży godzącej w fundamenty kapitalizmu odnotowywano w Polsce z wielką uwagą. Nie przypuszczano pewnie, że już po paru miesiącach zapuka ona i do bram PRL – na początek pod niepozorną postacią „Proroka”.

„Prorok”, pierwszy i najwybitniejszy z polskich ojców założycieli ruchu hipisów – pochodzący z podkrakowskiej wsi Józef Pyrz, malarz i rzeźbiarz po zakopiańskiej szkole Kenara, student ATK – rozpoczął nauczanie już latem 1967 r. w Mielnie. Niski, chudy, silnie utykający w ortopedycznym bucie wyróżniał się pałającym wzrokiem i zniewalającym sposobem mówienia. Rozwijając myśli sygnalizowane w tygodniku „Forum”, szybko zdobywał wyznawców.

– Studiowałem historię filozofii, ale nie chciałem tylko „wiedzieć”. Chciałem przeżyć te wartości, o których mówili Sokrates, Arystoteles, Platon. Zrealizować połączenie człowieka z człowiekiem drogą, która była mi najbliższa, drogą miłości. Sypiałem nad brzegiem Wisły na Bielanach, w ciągu dnia chodziłem pod empik na rogu Alej i Nowego Światu do młodych chłopaków i dziewczyn, którzy siedzieli tam z „długimi pięknymi włosami”, jak mówi Ginsberg. Któregoś dnia zapytałem, czy nie chcieliby, abyśmy żyli razem. Zamieszkaliśmy razem we wspólnej izbie w suterenie, wśród działek, tam gdzie dzisiaj jest gmach telewizji – wspominał."

Za: "Rzeczpospolita". 

Najfajniejsze jest to, że dzieci kwiaty z Zachodu przekonywały wszystkich dookoła jaki to fajny jest socjalizm biggrin

Dzieci kwiaty ze Wschodu miałyby nieco inne wyobrażenie na ten temat... 

Ale co tam i tak większość ruchów "kolorowych" była sterowana przez Wielkiego Brata.

altCategory: General autorPosted by: unicorn
ViewViewed: 3691 times.KarmaRating: 150/318 positive. ViewVote: [up+¦down-]