date01 May.0723:55 print Print artGuru z innej strony

Czasami nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem.. Przedstawiam Wam ciekawy i frapujący tekst z otchłani wieków- dokładnie z 1987. Można się zadumać.. Zarówno nad tekstem, fachowością przekazu, argumentami jak i nad autorem i jego meandrami życiowymi. Choć już widać powolną ewolucję jego postawy- wytłuszczone, tekst się broni i zaskakuje. Jest to tekst historyka, nie propagandzisty.. Pytanie podstawowe- czy działalność autora przed 1990 to było jedno wielkie kunktatorstwo i ściema czy może wtedy w pewne rzeczy realnie wierzył.. Oto tekst- na razie bez personaliów:
"Dzisiejszy spór historyków - profesjonalistów na temat "białych plam" nie jest jedną z wielu naukowych dyskusji. Nad każdym naszym słowem ciąży nieuchronnie polityczny kontekst - całkiem niezależnie od deklaracji, że chodzi nam wyłącznie o zapis historycznej prawdy. Czy to źle czy  też dobrze, że historycy wikłają się w politykę? Spór o to jest równolatkiem historycznej re­fleksji i nic nie wskazuje, by został kiedykolwiek zam­knięty. Ryzykuję tedy sąd arbitralny: to dobrze, że his­torycy angażują się w ten tak bardzo skażony polityką spór o historię, bowiem ich absencja może stać się zgo­dą na to, by historia zaangażowana przez polityków zaję­ła się nimi. Ryszard Krynicki, jeden z najświetniejszych poetów mojej generacji, napisał przed wielu laty wiersz zatytu­łowany "biała plama". Był to wiersz dziwny: opatrzony de­dykacją "pamięci Brunona Jasieńskiego", nie zawierał ani jednego słowa. Ciągiem dalszym była pusta kartka papieru. Zważywszy na los Jasieńskiego, była w tym diagnoza i przestroga. "Białą plamą" była i może być świadomość his­toryczna i kulturalna Polaków.  Może dlatego w sprawie "białych plam" nie jestem obiektywny. Ich istnienie jest nieusuwalnym fragmentem me­go życiorysu. Wśród moich przyjaciół są ludzie traktowa­ni jak "białe plamy": wolno było o nich mówić źle lub wcale. Widziałem jak pewne twarze znikały z historycznych fotografii, a inne tryumfalnie powracały do honorowych ga­blotek: widziałem jak pewne nazwiska znikały z encyklope­dii zastępowane innymi; widziałem jak najbardziej zasłu­żeni ludzie przeobrażali się z dnia na dzień z cenionych historyków czy filozofów we współpracowników amerykań­skiego wywiadu. Niedawna przygoda prof. prof. Geremka i Szaniawskiego dowodzi, że nie mówimy tu o zdarzeniach wy­łącznie historycznych. Któż z nas nie pamięta, jak w ciągu kilku dni - można było przekształcić przywódcę największego ruchu robotniczego w historii Europy i lau­reata pokojowej nagrody Nobla w utrzymanka zachodnich służb specjalnych. I któż z nas nie pamięta jak jeden telefon przekształcił zesłanego w głąb Rosji odszczepieńca i utrzymanka zachodnich służb w akademika, wybitnego fizyka, laureata pokojowej nagrody Nobla?
"Białą plamą" są dzieje sporu o "białe plamy". War­to go kiedyś opisać. Zawarta jest w nim nędza polskiej kondycji, ale też i uparty wysiłek polskiej refleksji na rzecz budowania prawdziwego obrazu narodowej przesz­łości. Prawdziwego, to znaczy rzetelnie pluralistycznego, dalekiego od urzędowej kodyfikacji, otwartego i bogatego w różne punkty widzenia.  Każdemu z politycznych kryzysów towarzyszyły żąda­nia prawdy o historii. Bowiem każdy był kryzysem ładu totalitarnego, a więc takiego, w którym upaństwowiono dyskurs, zmonopolizowano prawdę, a kontrolę nad zbioro­wą pamięcią uczyniono przywilejem wyspecjalizowanych urzędów. Wedle receptury Józefa Stalina i jego czynników opracowany został obowiązujący obraz przeszłości. Łączył on w sobie sprymityzowaną do karykatury metodologię Karo­la Marksa z urzędowo zadekretowana apologią - nader spe­cyficznie zresztą rozumianej - rosyjskiej racji stanu. Dlatego zbrodnia katyńska była na równi niemal niecenzu­ralna z rzezią Pragi.

Postulat publicznego dyskursu nad sprawami zawłasz­czonymi przez urzędowe kłamstwo był fragmentem ruchu oby­watelskiej emancypacji. Formułowano go w epoce Polskiego Października, wśród destrukcji mitu Stalina, w marcu 1968 roku wśród płonących gazet, w sierpniu 1980 roku, I za każdym razem udawało się polskim historykom wydrzeć jakąś połać narodowej przeszłości z cęgów państwowego urzędu. Niechaj wolno mi będzie sformułować pogląd, że "emancypacyjny" dorobek polskiej myśli historycznej za­sługuje na podziw. Realnych "białych plam" jest dzisiaj stosunkowo niewiele, co dowodzi, że polscy historycy wy­grali batalię o prawdę. Rzecz prosta traktuję polską refleksję historyczna jako całość - jej nieusuwalnym frag­mentem są publikacje emigracyjne i podziemne. Powinnoś­cią chwili obecnej jest aktywna troska o równouprawnie­nie wszystkich publikacji w publicznym dyskursie, nie­obecność prac Kukiela i Wandycza, Zientary i Łepkowskiego, Kerstenowej i Holzera jest "białą plamą równie szko­dliwą, jak dotychczasowe milczenie oficjalnej krajowej historiografii na temat zbrodni katyńskiej. 

Nasz spór o "białe plamy" ma swój kontekst międzynarodowy. Świadkami ważnego sporu są współcześni Niemcy po obu stronach Łaby. Rzecz znamienna i godna namysłu: Niemcy z RFN spierają się o epokę nazistowską, Niemcy z NRD rehabilitują ostrożnie tradycję pruską, Jedni i dru­dzy w jakiś sposób wypełniają "białe plamy". Na czym po­lega różnica? W NRD urzędowe i ryczałtowe potępienie na­zizmu spowodowało, że przestał to być problem historyczne­go rachunku sumienia. Wraz z hitleryzmem, usunięto całą przeszłość - historia nowych Niemiec zaczęła się w 1945 roku, wraz z utworzeniem radzieckiej strefy okupacyjnej, Poza KPD - wedle stalinowskiej receptury - nie byłe żad­nej pozytywnej tradycji. Szansa kontynuacji została za­tarta i wyklęta. Obecną rehabilitację Fryderyka Wielkie­go, Bismarcka i tradycji pruskiej uznać można za element procesu odzyskiwania przeszłości. Sam proces jest nieu­chronny, lecz w NRD dokonuje się to na drodze oficjalne­go przyzwolenia lub wręcz nakazania. Obserwujemy przeto raczej sposób uzyskiwania nowej tożsamości przez elitę władzy niż osiągania pluralistycznej samowiedzy history­cznej przez społeczeństwo.

W RFN jest inaczej. Tam Niemcom nie pozwolono zapom­nieć o ich historii. Problem nazizmu jest żywy i stanowi przedmiot kontrowersji. Obraca się on wokół dylematu:czy nazizm był wyjątkiem w historii ludzkości czy też jednym z wcieleń formacji totalitarnej naszego stulecia? Czy wina niemiecka wobec świata jest wyjątkowa, czy też można ją zestawić z winą turecką za rzeź Ormian, sowiec­ką - za zbrodnie Gułagu, kambodżańską - za cmentarz uczyniony przez ludzi Pol Pota. Pozbawiając winę niemiec­ką wyjątkowości - dowodzą jedni - przywraca się historyczną normalność narodowi. Idzie o to, by przeszłość nie była wyłącznie rezerwuarem zbrodni, by wypełnić lukę w pamięci, by zaproponować interpretację losu niemieckie­go w epoce nazizmu w kategoriach rozumienia mechanizmów totalitarnej niedoli. Jest to jedyna droga integracji narodu niemieckiego wokół pewnego obszaru ich dziejów, a przez to i ich powołania. Polemizując z reprezentanta­mi tego stanowiska, Jurgen Habermas zauważył, że "nie ma już miejsca dla zamkniętych interpretacji historii". "Pluralizm poglądów na historię - zdaniem Habermasa -jest po prostu odzwierciedleniem struktury społeczeństw otwartych. To dzięki pluralizmowi ukazują się w swej ambiwalencji tradycje kształtujące tożsamość".

Podzielam ten pogląd. Podzielam także lęk Habermasa przed rozmywaniem poczucia moralnej odpowiedzialnoś­ci Niemców w stwierdzeniach, że na tle zbrodni Gułagu nazistowskie ludobójstwo traci znamię wyjątkowości. Pe­wien rodzaj zrozumienia samego siebie staje się usprawie­dliwieniem. Relatywizacja odbiera historycznej relacji moc przestrogi.

Wszelako to Ernst Nolte ma słuszność, gdy proponu­je analizę porównawczą totalitaryzmów o barwie brunat­nej i czerwonej. Gułag nie może być usprawiedliwieniem dla Oświęcimia, ale Oświęcim nie może usprawiedliwiać obyczaju strzelania do ludzi przekraczających berliński mur. Nieobecność analizy niemieckiego totalitaryzmu w NRD w eseistyce Habermasa jest faktem tyleż zasmucają­cym, co znamiennym.

Polskiego obserwatora musi wszelako uderzyć osobliwa koincydencja: relatywizacji okresu nazistowskiego w RFN towarzyszy rehabilitacja tradycji pruskiej w NRD, W dyskusjach rosyjskich oba te zjawiska występują łącz­nie.

Spór o ocenę Stalina - zbrodniarza, a zarazem, twór­cy sowieckiej potęgi państwowej - pozwala wejrzeć w na­turę rozdartej świadomości historycznej. Zróżnicowana jest świadomość elit i świadomość potoczna. Komunistycz­ny konserwatyzm zmaga się z tendencją reformatorską: spór o Stalina jest jedną z form tego konfliktu. Jest to spór publicystów: wciąż nie została napisana naukowa biografia Stalina, ani historia rewolucji bolszewickiej, ani też monografia sowieckiego państwa.

Podtekstem sporu jest idea powrotu do tzw, "norm leninowskich" a więc idealizacja pierwszych lat sowiec­kiego państwa. Postulat likwidacji "białych plam" ozna­cza przede wszystkim prawo do pisania prawdy o niektó­rych zbrodniach Stalina i o niektórych ofiarach tych zbrodni. Rehabilitacja została zarezerwowana daleko nie dla wszystkich więźniów Gułagu. Nie wszystkim zamordowa­nym ofiarowano zwykłe prawo do ludzkiej pamięci. "Pamięć". Tak właśnie nazwał się związek ludzi, którzy chcą chronić historyczne zabytki swego kraju. Kryje się w tym chęć od­zyskania całej rosyjskiej historii dla narodowej pamięci, Czytaliśmy sporo o ideologach tego związku, o ich spisko­wej wizji świata, o ich obsesji antysemickiej i antymasońskiej. Wszelako "Pamiat"' nie jest po prostu ogrodem zoologicznym polityki czy produktem policyjnej inspira­cji. Reprezentuje zdegenerowaną formę troski o całość narodowej historii. Postulat likwidacji "białych plam" w historii Rosji musi wykraczać poza dzieje naszego stu­lecia: musi dotyczyć nowego obrazu całości dziejów naro­du i państwa rosyjskiego. Takich wypowiedzi jest coraz więcej. Znając wypowiedzi najwybitniejszego z współczes­nych powieściopisarzy Rosji, Aleksandra Sołżenicyna, mo­żemy zaryzykować opinię, że przewartościowaniu historii towarzyszyć będzie nie tylko nowy wizerunek formacji nie-bolszewickich, ale i pewna idealizacja rosyjskiego cara­tu.

 

W problematykę polskich "białych plam" wprowadza dobrze pewien dokument. W 1983 roku, a więc w czasie nie­zbyt odległym, opracowana została notatka służbowa w spra­wie filmu "Wierna rzeka". Autor "notatki", dyrektor de­partamentu programowego NZK Stanisław Goszczurny, infor­muje, że odbyły się dwa pokazy filmu, po których gremium w składzie: Waldemar Swirgoń, Witold Nawrocki, Kazimierz Żygulski i Jerzy Bajdor zadecydowało, iż "film nie zosta­nie skolaudowany i nie będzie rozpowszechniany". Dalej czytamy: "Powodem podjęcia takiej decyzji jest fakt, iż film, zrealizowany bardzo dosłownie wg. Żeromskiego eks­ponuje te treści, które w obecnej sytuacji nie mogą dob­rze służyć sprawie zbliżenia narodów polskiego i rosyj­skiego. Prawda z okresu po Powstaniu Styczniowym ukaza­na w powieści, dziś może przyczyniać się do wzmacniania nastrojów antyrosyjskich, służyć jako argument tym wszyst­kim, którzy - także sięgając po argumenty historyczne -dążą do zaognienia i zadrażnienia naszych wzajemnych sto­sunków.  Bardzo zostało w filmie wyeksponowane okrucień­stwo kozaków /np. scena wieszania sołtysa/, cierpienie Polaków itd. [chodzi głównie o sceny dobijania polskich powstańców przez żołnierzy rosyjskich-Unicorn]

Te właśnie względy programowo-polityczne, a nie ar­tystyczne spowodowały, że film będzie w obecnej sytuacji szkodliwy i nie należy dopuszczać do jego rozpowszechnia­nia".

I dalej: "Niebezpieczeństwa leżące w podejmowaniu tego tematu dostrzegano wcześniej, czego wyrazem były właśnie dwukrotne decyzje o wstrzymaniu realizacji fil­mu, rozmowy z reżyserem /prowadzone przez wicemin, S.Stefańskiego/, a następnie po uzgodnieniu /raczej romans niż obraz polityczny/, decyzja o dokończeniu filmu. Jed­nakże - jak się okazało - reżyser ostatecznie wcześniej­szych uwag nie uwzględnił i w rezultacie powstał film o wymowie niepożądanej, a nawet szkodliwej",

Jesteśmy w centrum zagadnienia "białych plam". Oto kilku funkcjonariuszy PZPR i urzędników państwowych przyz­naje sobie tytuł do decydowania, jaka ekranizacja powieś­ci Żeromskiego może służyć lub nie służyć sprawie zbliże­nia narodu polskiego i rosyjskiego, a co za tym idzie, jaki ma być kształt polskiej świadomości historycznej i kultury narodowej. Wieloletnim wysiłkom takich ludzi zaw­dzięczamy nie tylko "białe plamy" oficjalnego obiegu,ale i całkowicie niezdrową, pełną emocji i histerii, intelek­tualnie jałową i społecznie niebezpieczną, atmosferę to­warzysząca każdej rozmowie na temat Rosji i stosunków polsko-rosyjskich. Za tymi decyzjami stoi filozofia opar­ta na przekonaniu, że to, co przemilczane, zostaje skute­cznie wyparte ze zbiorowej pamięci. Tymczasem jest na odwrót: to, co przemilczane, skupia wokół siebie powszechną uwagę, przestaje być fragmentem historycznego dzie­dzictwa, staje się jego punktem centralnym, otwartą rana.

Zarazem wykład historii oficjalnej - więc ocenzurowa­nej - traci jakakolwiek wiarygodność. Podręcznik historii przestaje być źródłem informacji, a staje się elementem kiepskiej - bo nieskutecznej - propagandy. Staje sfę też dowodem rzeczowym w procesie wytaczanym codziennie aka­demickiej nauce historycznej przez opinię publiczną. Zważmy bowiem: jeśli bezkarnie upowszechnia się kłamstwa na temat historii, jeśli są to kłamstwa łatwe do zdemasko­wania w każdym rodzinnym przekazie, a nie są demaskowane przez autorytety środowiska historycznego, to nie dziwmy się, że autorytet zdobywają ludzie, którym za całą mądrość wystarcza antysemicki- czy jakikolwiek inny - frazes.

W jednym z warszawskich kościołów - niedaleko stąd i nie tak dawno - młodzi ludzie sprzedawali innym młodym ludziom książki drugiego obiegu objaśniające kulisy his­torii.  Nie były to prace prof. Zientary, ani prof. Wójcika, ani też prof. Łepkowskiego - były to "Protokoły mędr­ców Syjonu" i prymitywne broszury. W stosunku do nich książeczkę Dmowskiego "Kościół, naród, państwo /nowowydaną, poprzedzoną listem kardynała Glempa/ uznać należy za szczytowe osiągnięcie polskiej myśli humanistycznej. Ludzie sprzedający te książki i ludzie je kupujący, lu­dzie piszący takie książki i ludzie aprobujący ich sprze­daż w kościele - to także "biała plama" w naszej wiedzy o świadomości historycznej Polaków.

"Białe plamy" to głównie fakty zatajone: do takich należy historia stalinowskiego  terroru w Polsce. Komplet­nej blokadzie materiałów archiwalnych aparatu bezpieczeń­stwa towarzyszy całkowita nieobecność badań historycz­nych. Rzecz trudna do uwierzenia: terror powojennego dziesięciolecia nie stał się tematem ani jednej nauko­wej sesji, ani jednej historycznej monografii. Jednej tylko kategorii ludzi pióra wolno otwarcie sięgać po tę problematykę: historykom i publicystom spod znaku "Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald". Czy jednak ten rodzaj za­pełniania "białej plamy" uznać można za poszukiwanie prawdy historycznej, czy może raczej za sposób upowszech­niania kalumnii o ludziach niewygodnych i fałszywych ste­reotypów o zdarzeniach przeszłych - ten spór odłóżmy na inną okazję. Jedno jest oczywiste: system uformowany w ostatnich latach rządów Stalina jawi nam się dzisiaj ja­ko najbardziej doskonała postać totalitarnego projektu. Analiza mechanizmów tego systemu, kierowniczej roli par­tii komunistycznej, kierowniczej roli aparatu bezpieczeń­stwa w partii, kierowniczej roli doradców sowieckich w aparacie bezpieczeństwa, należy uznać za punkt wyjścia dla opisu polityki Stalina wobec Polski w latach wcześniej­szych oraz kryzysów systemu w latach późniejszych. Wtedy, w latach stalinizmu uformowany został model historii za­kłamanej: nauka historyczna tamtych lat poprawnie realizo­wała orwellowski scenariusz kreowania przeszłości. I kreo­wania "białych plam".

Cofnijmy się do początku naszego stulecia: co wiemy o obrazie Rosji tamtych lat? Czy nie spoglądamy nań okiem ówczesnej publicystyki Lenina? Czy - skądinąd wartościo­we - prace prof. Bazylowa mogą zastąpić wiedzę "z pierw­szej ręki" o stanowiskach rosyjskiej opinii publicznej: od lewicy, socjaldemokratów i eserowców poprzez kadetów i    eseistykę "Wiechów" aż po czarnosecinną myśl Puryszkiewicza? A cóż wiemy o obrazie Rosji w polskich oczach?
Jak widział Rosję Spasowicz, a jak Piłsudski? Jak Dmowski a jak Al. Lednicki? Jak Brzozowski w "Głosach wśród nocy", a jak Róża Luxemburg w polemikach z Leninem?

Czy przeba­dany został obraz rewolucji bolszewickiej i wojny polsko-  radzieckiej? Zarówno broszura Róży Luxemburg o rewolu­cji rosyjskiej /skądinąd przepuszczona przez cenzurę w NRD/, jak i słynne opowiadanie Żeromskiego "Na probost­wie w Wyszkowie" obłożone cenzorską anatemą. To samo powiedzieć można o innych książkach - świadectwach: Kossak-Szczuckiej i Rembeka, Eugeniusza Małaczewskiego i Mariana Zdziechowskiego, Floriana Znanieckiego i Dębskiego /o traktacie ryskim/.

Doczekał się pomnika w centrum Warszawy, ale nie do­czekał się rzetelnej biografii twórca głównej instytucji bolszewskiego terroru - Feliks Dzierżyński. Czy ten ży­ciorys pisać będą wyłącznie apologeci?

Spójrzmy szerzej: bolszewicka Rosja widziana pol­skim okiem- czyż nie jest to pasjonujący temat dla his­toryka? Czyż w sposobie postrzegania Rosji sowieckiej nie tkwią korzenie współczesnych postaw Polaków? Czemuż tedy nieobecni są w naszych sporach: Jan Kucharzewski, autor monumentalnej pracy "Od białego caratu do czerwo­nego", Cat-Mackiewicz, autor "Myśli w obcęgach", Antoni Słonimski ze swą "Podróżą do Rosji" czy choćby Wańkowicz z "Opierzoną rewolucją"? Głos Irzykowskiego został, w zbiorowym wydaniu, zdeformowany przez cenzurę, głos Ra­fała Blutha został po prostu amputowany z jego ostatnio wydanych pism. Nawet tytułów niektórych artykułów cenzu­ra nie pozwoliła opublikować...

Czytamy ostatnio sporo o ofiarach procesów moskiew­skich, tym paroksyzmie stalinowskiej dyktatury. A cóż wie polski czytelnik o polskich reakcjach na te procesy? O głosach publicystyki endeckiej i sanacyjnej, ludowej i so­cjalistycznej? Dopiero ostatnio przedrukowany został ar­tykuł Leona Kruczkowskiego. A inne głosy? Niećko i Czapiński, Próchnik i Miłosz. Czy antologia polskich głosów o procesach moskiewskich nie byłaby wypełnieniem zawsty­dzającej "białej plamy"?

A losy Polaków, obywateli ZSRR? Los okręgu polskie­go /Marchlewsk/?

A cała historia XX-lecia? Jak zawstydzająco apte­karskie są dawki myśli politycznej Piłsudskiego, Dmowskiego czy Witosa. A pamiętniki Witosa, Grabskiego, Pragiera, Szembeka - kiedyż znajdziemy je w księgarniach? Stanisław Stroński i Zygmunt Żuławski? A Kajetan Moraw­ski i Karol Wędziagolski?

Czy nie jest po prostu zawstydzające, że wciąż nie­cenzuralni są autorzy XIX-tego wieku: Astoplhe de Curstine [Listy z Rosji- Unicorn] i Zygmunt Krasiński, Piotr Czadajew i Mikołaj Berg? Cóż więc mówić o historii polskiego komunizmu? Nie ist­nieje rzetelna historia KPP, nie istnieje obraz KPP widziany okiem środowisk niekomunistycznych; nie istnieje obraz nakreślony przez zbuntowanych krytyków komunizmu /Stawar, Deutscher, Wat/.

Ostatnio pojawił się - raczej z inicjatywy strony sowieckiej - temat paktu Ribbentrop-Mołotow, 17 wrześ­nia, deportacji Polaków w głąb Rosji, zbrodni katyńskiej. Uznajemy to zjawisko za bardzo pozytywne, za ogromny krok naprzód. Wszelako wypada zapytać, dlaczego ta tema­tyka zarezerwowana została dla niektórych tylko history­ków i publicystów? Czyżby zaproponowane przez prof. Jaremę Maciszewskiego kryteria selekcji i dyskryminacji miały moc wiążącą? /"Są wśród historyków polskich i ta­cy, z którymi zapewne historycy radzieccy rozmawiać i współpracować nie chcieliby i trudno byłoby im dziwić się"/. Tak powiadał na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej prof. Jarema Maciszewski. Rzecz znamienna, że historyk rosyjski, prof. Jurij Afanasjew, w wywiadzie dla "Poli­tyki" wolny jest od tego rodzaju selekcjonerskich ambi­cji.

Pomijam sferę dotychczasowych interpretacji: w ra­mach pluralistycznego dyskursu winno być miejsce dla wszystkich punktów widzenia, także dla stalinowskiego. Wszelako zgoda na to, by monopol interpretacji paktu Ribbentrop-Mołotow czy katyńskiej zbrodni posiadali his­torycy najbardziej dyspozycyjni, oznacza aprobatę dla następnych fałszerstw. Zwykła przyzwoitość zabrania pol­skiemu historykowi wyodrębniać los polski, a przemilczać los innych ofiar tego "diabelskiego paktu": Litwinów, Łotyszów czy Ukraińców. By nie powstała kolejna "biała pla­ma".

Plamą nie białą, a wręcz krwawą jest cały kompleks spraw związanych z historią podziemnego państwa i AK oraz z późniejszymi losami AK-owców. Mimo wielkiej iloś­ci monografii i przyczynków, mimo publikacji dokumentów /zwłaszcza na emigracji/ i pamiętników, dzieje AK-owskiej martyrologii - tej wojennej i tej powojennej - wciąż nie zostały opisane. [To pisze redaktor gazety w której zarzucano AKowcom dobijanie resztek Żydów..-Unicorn. Zaiste..Zmiany, zmiany]

Krystynie Kerstenowej zawdzięczamy świetną książkę na temat pierwszych lat powojennych. Ale już brak szerokiej i publicznej dyskusji nad tą książka jest "białą plama". A czy nie jest nią brak wiedzy o technice roz­gromienia oponentów /podziemia, PSL, PPS/? Co wiemy o technice pierwszych procesów pokazowych /proces 16-u, WRN, Doboszyńskiego/? A przecież bez wiedzy każdy obraz kryzysu z 1948 roku będzie okaleczony, a mechanizm uza­leżnienia Polski od ZSRR - nieczytelny. Bez pełnej zna­jomości szczegółów sądowych mordu dokonanego na endec­kim polityku Adamie Doboszyńskim, nigdy nie zrozumiemy losu Gomułki i Spychałskiego, Kirchmayera i Tatara. Ja­ka była struktura aparatu bezpieczeństwa? Jak planowano i realizowano scenariusz przymusowej kolektywizacji, a jak - walki z Kościołem?

Pytania można mnożyć, a każde z nich obrazuje kolej­ną "białą plamę". Np. pytanie często powracające, nazwa­ne przez Jacka Trznadla pytaniem o "hańbę domową". Jaki był mechanizm akceptacji komunizmu przez intelektualis­tów? Czy można na to odpowiedzieć bez publicznej dysku­sji nad "Zniewolonym umysłem" Miłosza? Czy można je roz­ważać bez elementarnej wiedzy o "heglowskim ukąszeniu" wśród intelektualistów rosyjskich i węgierskich, w Cze­chosłowacji i w Jugosławii? A także we Francji i Włoszech?

Czy nie czas opisać fenomen - nieczęstego, ale tym bardziej przecież godnego szacunku i podziwu oporu Patoćki i Elzenberga, Nadieżdy Mandelsztam i Hanny Malewskiej, Borysa Pasternaka i Zbigniewa Herberta? [W kontekście późniejszych "pisanin" na ten temat o poecie przez GW znowu jawi się to zastanawiająco..-Unicorn]

Kiedy wreszcie opublikowane zostaną pierwsze książ­ki na temat 1956 r.? Kiedy przeczytamy normalne biogra­fie Stalina, Bieruta czy Gomułki? O historii najnowszej pisać trudno, ale Adam Próchnik napisał swoje "Pierwsze piętnastolecie" - pracę waż­ną i do dziś cytowaną - z perspektywy jeszcze mniej odle­głej . Gdzież więc dzisiaj - poza pracą Jerzego Holzera o "Solidarności" - historycy epoki najnowszej? Czy to nor­malne, by o wypadkach marcowych 1968 roku pisał jedynie autor z cenzusem naukowym wprawdzie, ale za to z godnym podziwu zaufaniem wyłącznie do źródeł sporządzonych przez oficerów służby bezpieczeństwa? Czy zainteresowany kryzy­sami w PRL czytelnik musi być skazany na książkę Henryka Jerzego Przybylskiego, z jego niezwyczajną wizją histo­rii jako spisku i zwyczajną profesjonalną ignorancją? Czy to normalne i pożyteczne, że jedynym historykiem aparatu bezpieczeństwa jest Tadeusz Walichnowski, na­czelnym specem od zagłady Żydów - Kazimierz Kąkol, a pierwszym dziejopisem sprawy katyńskiej - Machejek?

Zrównanie polskich historyków w prawie do podejmo­wania tej problematyki wydaje się postulatem najbardziej pilnym i nadrzędnym. Nie jest to jednak postulat jedyny. Bowiem - powtarzam tu postulat prof. Afanasjewa - czy nie nadszedł czas poważnej rozmowy o tych sprawach wspól­nie z historykami rosyjskimi? A może należałoby jeszcze poszerzyć tę formułę? Może to już czas na jakiś projekt międzynarodowego seminarium, z udziałem historyków z ZSRR i Czechosłowacji, historyków węgierskich, jugosło­wiańskich, niemieckich? Może namysł nad stalinizmem po­winien stać się wspólnym przedsięwzięciem, wspólną tros­ką wspólnoty intelektualistów z Europy środkowo-wschodniej? Może w ten właśnie sposób budować powinniśmy jed­ność naszej części Europy? Zważmy: o zbrodni katyńskiej mówił w wywiadzie dla polskiej gazety rosyjski historyk. Czyż nie jest to rodzaj moralnego i profesjonalnego wez­wania do dialogu, którego tematem będzie historia, ale nadzieją - przyszłość. Czyż nie za takim dialogiem prze­mawia godność zawodu i godność narodu?

 

W takim dialogu - mam tego świadomość - staniemy wo­bec problemu "białych plam" innego typu. Dotąd mówiliśmy o tych zawinionych przez ołówek cenzora oraz strach czy lenistwo - nas samych. Ale istnieją przecież "białe pla­my", o które trudno winić "onych" - naszych rządzących, Tkwią w świadomości narodowej, w świadomości naszej włas­nej .

Dotykam tu - nie bez lęku - spraw bulwersujących. W trakcie wspomnianej już dyskusji na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej, jeden z dyskutantów, po wypowiedzeniu szeregu słusznych uwag na temat "białych plan" i potrze­by ich wypełnienia, podjął refleksję historiozoficzną na temat kondycji moralnej naszego narodu. "Nie jestem szowinistą - zadeklarował ów dyskutant, po czym uparcie powtarzał: "musimy mieć świadomość naszej znakomitej po­zycji moralnej", "my mamy wyjątkowo dobrą pozycję" itd. Skąd ta pozycja? Stąd, że "tylko my możemy każdemu pa­trzeć prosto w oczy", "tylko my nikogo nie zdradziliś­my", "tylko my nie odstąpiliśmy nikogo". W replice przy­pomniano temu dyskutantowi o "zimnych pożarach na Pole­siu" i o Zaolziu. Przy całym szacunku dla cytowanego dyskutanta, podzielam w tej szczegółowej sprawie argu­menty jego polemistów. Zastępowanie historycznej reflek­sji narodową apologetyką uważam za umysłowe samooślepie­nie. Z tej perspektywy niepodobna zrozumieć napięć w stosunkach polsko-ukraińskich czy polsko-litewskich. Na­tomiast wyższościowy ton, obecny w uwagach o Czechach, którzy - inaczej niż Polacy - "ugięli się pod naciskiem niemieckim" jest dla mnie po prostu czymś niepojętym. Jest on bowiem czymś - najogólniej mówiąc - nietaktow­nym w ustach Polaka, bowiem to Polacy - co przypomnieć wypada ze smutkiem, choć stanowczo -  dwukrotnie, w 1938 roku i w trzydzieści lat później - przyłożyli rę­kę do zniszczenia wolności i suwerenności swych połud­niowych sąsiadów. Oto jedna z "białych plam", tyin bar­dziej dojmujących, że wynika ona w pierwszym rzędzie z polskiej niezdolności do rzetelnie krytycznego myślenia o polskiej historii.

Ten styl rozumowania jest wszelako dość rozpowszech­niony. Jego genezy szukam w latach niedoli, kiedy to -podług słów prof. Tadeusza Manteuffla - o historii Pol­ski pisano z perspektywy nieżyczliwego cudzoziemca.

To wtedy przyzwyczailiśmy się widzieć w Polsce wieczną ofiarę podłości świata i bezduszność procesów dziejowych. Ucieleśniona niewinność wśród permanetnych winowajców. Ludzie i społeczności pogrążone w opresje bronią się zwykle taką autoidealizacją. Kłamstwo o samym sobie jest tra­dycyjną bronią udręczonych i nie przypuszczam, by kompe­tentne prace historyków mogły ten stan rzeczy radykalnie odmienić. Wszelako może jest tak, że to historycy powinni umieć płynąć pod prąd mitologicznych nastrojów i wciąż udowadniać, że bronią bardziej skuteczną może być prawda? Może w tym napięciu nieuchronnym między za­kłamaną samowiedzą społeczności, a uporczywym drążeniem prawdy przez humanistów tkwi jakaś szansa dla Polaków? Może też nadszedł czas, by przedstawić obraz Polski wi­dziany okiem Ukraińców, którzy nie doczekali się ukraiń­skiego uniwersytetu we Lwowie, ale doczekali się pacyfikacji swoich wsi? Okiem Litwinów, którzy w Polakach wi­dzieli niebezpiecznego i agresywnego sąsiada? Okiem Ży­dów przerażonych antysemicką propagandą - upowszechnio­ną także z pewnych kościelnych ambon - pogromem w Przy­tyku, gettem ławkowym? Okiem Niemców wysiedlanych ze swych domów zamieszkałych od pokoleń z tą ilością dobyt­ku, ile mieściło się w obojgu rąk. Cd. dalej

altCategory: General autorPosted by: unicorn
ViewViewed: 3693 times.KarmaRating: 175/335 positive. ViewVote: [up+¦down-]