"(...)Agresywnie broniąc swych interesów zbiorowych i klasowych, elity żydowskie przykleiły metkę antysemityzmu wszystkim sprzeciwiającym się ich nowej konserwatywnej polityce. Toteż przewodniczący ADL Nathan Perlmutter utrzymywał, że „prawdziwy antysemityzm" w Ameryce składa się z takich „podkupujących żydowskie interesy" inicjatyw politycznych, jak programy preferencji dla mniejszości etnicznych, redukcja wydatków na obronę, neo-izolacjonizm, sprzeciw wobec energetyki atomowej czy nawet reforma systemu wyborczego.
"(...)Holokaust zaczął odgrywać w tej ideologicznej ofensywie kluczową rolę. To oczywiste, że przywoływanie wspomnień o historycznych prześladowaniach miało na celu odpieranie współczesnej krytyki. Żydzi mogli nawet wskazywać na „system preferencyjnych punktów" dla członków mniejszości etnicznych, który nie sprzyjał im w przeszłości, jako na powód przeciwstawiania się preferencyjnym programom. Ale poza tym zrąb holokaustu polegał na sprowadzaniu antysemityzmu do całkowicie irracjonalnej nienawiści gojów wobec Żydów. Wykluczało to możliwość wyniknięcia jakichkolwiek urazów wobec Żydów z realnego konfliktu interesów (więcej na ten temat w dalszej części książki). Odwoływanie się do holokaustu służyło więc pozbawianiu racji bytu wszelkiej krytyki Żydów: taka krytyka mogła wypływać wyłącznie z patologicznej nienawiści.
Tak jak organizacje żydowskie przypomniały sobie o holokauście, gdy Izrael osiągnął szczyt swej potęgi, tak też przypomniały sobie o holokauście, gdy szczyty osiągnęła potęga Żydów w Ameryce. Stworzono natomiast pozory, że tu i tam Żydom nieuchronnie grozi „ponowny holokaust". Dzięki temu amerykańskie elity żydowskie mogły przybierać heroiczne pozy, parając się jednocześnie podłym zastraszaniem innych. Norman Podhoretz, na przykład, wskazywał na podjęte przez Żydów po wojnie sześciodniowej nowe postanowienie przeciwstawiania się każdemu, kto w jakikolwiek sposób, w jakimkolwiek stopniu i z jakiegokolwiek powodu usiłuje wyrządzić nam krzywdę. [...] Od tej pory nie będziemy ustępować.
Przeczytaj cały artykuł: »»
"Odprężenie lat siedemdziesiątych było bardzo delikatnym procesem. Breżniew lubił powtarzać, że odprężenie nie zmienia „praw walki klasowej" i nawet w szczycie tak zwanej detente, w latach 1972-1974, Stany Zjednoczone nie przestały być dla KGB „głównym przeciwnikiem". Pierwszy wydział, zajmujący się Stanami Zjednoczonymi i Kanadą, stale się rozrastał. Pod koniec lat sześćdziesiątych był w nim tylko jeden zastępca naczelnika, w latach siedemdziedziesiątych przybyło dwóch dalszych. Był to jedyny wydział w I Zarządzie Głównym, który kierował dwoma głównymi rezydenturami, w Waszyngtonie i Nowym Jorku, gdzie rezydentami byli generałowie KGB, oraz trzecią, zwykłą rezydenturą w San Francisco. Obecność KGB w USA i przy Narodach Zjednoczonych wzrosła w okresie odprężenia szybciej niż kiedykolwiek: ze 120 oficerów w 1970 roku do 220 w roku 1975. W czasach, gdy rezydenturą w Londynie została drastycznie ograniczona, za oceanem zwiększyła się niemal dwukrotnie...
Przeczytaj cały artykuł: »»