Akcja była powtarzana wielokrotnie, z różnymi rezultatami zresztą. I łączona z czyszczeniem bibliotek, oficjalnie nazywało się to konserwacją księgozbioru. Swego czasu rozmawiałem z emerytem bibliotecznym, który podał mi etapy "konserwacji", było ich kilka, nie zawsze po zawirowaniach politycznych i protestach społecznych. Przed akcesją Polski do tworu zwanego UE nasycano biblioteki propagandowym śmieciem, niczym politrucy Stalina po wojnie zastępujący literaturę "dziełami klasyków." W tym czasie książki oddane do "konserwacji" zagubiły się albo trwały, trwały, trwały gdzieś tam i szukały swoich nowych okładek, nieraz trwało to całe lata...Pierwszy etap zbiegł się w czasie z akcją makulatura:
"Trwała jednak rozgrywka mniej rzucająca się w oczy, a głębsza, nawet specjalnie nie zamaskowana, tyle że stwarzająca pozory niewinnego bałaganu. Przez kilka lat prowadzono tzw. zbiórkę makulatury. Pozornie obie strony traktowały tę akcję niepoważnie — była prowadzona chaotycznie, w sposób bałaganiarski; jak pomniki głupoty, ba, jak kopce głupoty wznosiły się po miastach stosy makulatury, której nie było gdzie magazynować ani dokąd odwieźć na przemiał. Tyle że społeczeństwo wywiązywało się z tej — dość uciążliwej — akcji, a władze... No cóż, władzom wcale nie zależało na paru dodatkowych tonach papieru. Nie o to w tej akcji chodziło. Podczas zajęć z historii sztuki, a więc przed wielu laty, miałem możność rozmawiać z profesorem Lorenzem o jego okupacyjnej akcji ratowania zabytków i książek. Profesor powiedział wówczas rzecz na pozór zaskakującą: „z Biblioteki Uniwersytetu kazałem wywozić gazety, liczyłem, że Pana Tadeusza ludzie ocalą po domach". Prowadzona przez „ludowe" władze akcja była dokładną odwrotnością tej, jaką podczas okupacji niemieckiej przeprowadził profesor Lorenz. Pan Tadeusz ukazał się w Wyborze pism Mickiewicza poprzedzony przemówieniem Bieruta w roku 1951 — na przemiał szły oddane na makulaturę gazety i książki z czasów II Rzeczypospolitej; z biegiem lat dochodziły do nich publikacje wydawane po roku 1945. Czytelnicy tracili możność porównania serwowanej na bieżąco, obowiązującej wersji przeszłości z jakimikolwiek źródłami. Ta na poły zabawowa akcja okazała się w efekcie bardziej skuteczna niż akcja palenia książek przez Niemców: była bardziej masowa, bardziej wyniszczająca pamięć zbiorowości i do tego lepiej kamuflowała samą siebie. Przeprowadzając ją, władze odwoływały się głównie do dzieci i młodzieży, także do lumpów z marginesu — więc do „zbieraczy", którzy nie zdawali sobie sprawy z wartości „makulatury". Z własnego dzieciństwa pamiętam, jak przez cały okres podstawówki (1950-1957!) musiałem co miesiąc odstawiać 4 kg papierowego kontyngentu — pod groźbą obniżenia stopnia ze sprawowania, co automatycznie pociągało za sobą odebranie stypendium. Kontyngenty odbierane od dorosłych były niższe, miały charakter doraźnych akcji i „zobowiązań ku czci" — 1 Maja, 22 Lipca, Rewolucji Październikowej, a nawet przyjazdu Ochaba czy Zawadzkiego. Na Śląsku, gdzie chodziłem do szkoły, „zbieranie makulatury" służyło dodatkowo niszczeniu śladów niemczyzny. Że przy okazji niszczono pochodzące z czasów zaborów dowody polskości Śląska — nikogo to nie martwiło."
Za: B. Urbankowski, Czerwona msza czyli uśmiech Stalina, t. 2, Warszawa 1998, s. 48.
Tags: Urbankowski, czerwona, msza, akcja, makulatura, niszczenie, kultury, antyhistoria, komunizm, antypolonizm, PRL