
"Szermierze obrony wolności słowa znów nabrali wody w usta. Niemieckiego pastora Jana Lerle uwięziono po raz trzeci, a nikt się za nim nie wstawia. Nie podnosi wrzasku o łamaniu sumień, nie organizuje pikiet, nie zbiera podpisów pod petycjami o natychmiastowe zwolnienie. Jakąż więc zbrodnię popełnił, że nie ma szans na obronę? Doprawdy wina luterańskiego pasterza z Bawarii jest ogromna. Ośmielił się bowiem zrównać masową aborcję nienarodzonych dzieci z Holokaustem.
Nie wiadomo, kto nakablował na żarliwego pastora. W każdym razie do sądu trafił zapis fragmentu jego kazania, które wygłosił parę miesięcy temu w Erlangen. Powołując się na raport organizacji "Z Chrystusem", pastor wyliczał, że Berlin jest stolicą aborcji i na każde 1000 przychodzących tu na świat noworodków, przypada aż 344 osesków uśmierconych "w łonach swych matek". W 2006 roku w mieście liczącym 3,4 mln mieszkańców zabito zgodnie z prawem 10.024 dzieci. "Gdyby nie zalegalizowana aborcja, liczba dzieci w Niemczech rosłaby rocznie o co najmniej 150 tysięcy" - grzmiał z ambony w połowie kwietnia pastor Lerle. Po tych słowach uszy kapusiów zastrzygły żwawo, a ich palce samoczynnie nacisnęły klawisze nagrywarek. I czujność ich nie zawiodła. Bo Lerle uznał zagładę nienarodzonych dzieci równie potworną zbrodnią, jak mordowanie Żydów w komorach gazowych obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Kiedy zapis kazania znalazł się na internetowej stronie pastora, wymiar sprawiedliwości natychmiast przystąpił do działania. I na wyrok nie trzeba było długo czekać. 14 czerwca sędzia Erda Erdenhofner uznała pastora winnym naruszenia artykułu 130 punkt 2 kodeksu karnego. Dopuścił się przestępstwa szczególnego rodzaju - tak zwanego "volksverhetzung", czyli "podburzania ludzi". Dla Frau Erdenhofner kazanie pastora było równoznaczne z wygłoszeniem "kłamstwa oświęcimskiego", z zaprzeczeniem samego Holokaustu. Daremnie pastor bronił się, że jego intencją wcale nie było pomniejszanie skali cierpień Żydów podczas II wojny światowej. Chciał jedynie unaocznić wiernym, że nienarodzone dzieci są ludźmi, tak samo jak i Żydzi - są ludźmi. Najwyraźniej jednak sędzia Erda jest odmiennego zdania. I miłosierdzia nie było. Bez wahania posłała Lerlego na rok za kraty.
Na surowość sądu bez wątpienia wpłynął fakt, że Lerle jest niepoprawnym "antyaborcyjnym recydywistą". Bo nie jest to pierwszy pobyt pastora w zakładzie karnym. Już wcześniej aż sześciokrotnie skazywano pastora za nazywanie "profesjonalnymi mordercami" lekarzy przeprowadzających aborcję i ich pomagierów. Skończyło się to dwoma wyrokami więzienia i dotychczas Lerle spędził za kratkami osiem i pół miesiąca. Określenie "dzieciobójcy" wobec aborcjonistów zostało uznane przez sąd za szkalujące, ponieważ według niemieckich sądów dzieci nienarodzonych nie można uznawać za istoty ludzkie.
Dlatego też na obrońców życia poczętego sypały się i sypią wyroki skazujące nawet za twierdzenia, że "w klinikach aborcyjnych życie niewarte życia jest zabijane". Przy ferowaniu surowych kar niemieckie sądy z lubością wytykają skazywanym aktywistom ruchów obrony życia, iż posługują się terminologią żywcem wziętą z czasów nazistowskiej przeszłości. Bo program Adolfa Hitlera eliminujący ze społeczeństwa kaleki i osoby chore psychicznie rzekomo "używał takiego samego języka". Z tego też powodu w 2005 roku Guntram Annen z Mannheim odsiedział 50 dni więzienia za wypowiedzenie słów: "Stop niesprawiedliwym aborcjom w praktyce medycznej", ponieważ - według składu sędziowskiego - wyrażenie niesprawiedliwość kojarzy się ludziom z nielegalnością, a aborcje w Niemczech nie są nielegalne.
Tymczasem jest prawdziwym chichotem historii, że do podobnej taktyki i retoryki jak sądownictwo demokratycznych Niemiec uciekał się wymiar sprawiedliwości III Rzeszy. "Volksverhetzung" było przestępstwem, na jakie powoływali się naziści przeciwko swoim wrogom, a które używane jest i we współczesnych Niemczech nie tylko przeciwko antyaborcjonistom, ale również dla zastraszania i szykanowania rodziców uczących swoje dzieci we własnych domach. Z tego m.in. powodu berlińska policja zabrała z domu nieletnią Melissę Busekros. Zdaniem stróżów prawa i władz szkolnych, domowa nauka wywarła tak negatywny wpływ na dziewczynkę, że trzeba było ją zamknąć w szpitalu psychiatrycznym. Dziewczynka wróciła na łono rodziny, kiedy rodzice obiecali, że poślą swą pociechę do "normalnej szkoły". Dopiero po tej kapitulacji sąd apelacyjny uznał, że Melissa nie będzie wyrastać w "stanie zagrożenia". Podobnie nieludzko postąpił federalny prokurator w Hesji. Na trzy miesiące wrzucił za kraty ojca i matkę, którzy szóstkę swych pociech uczyli w domu.
Wszystko wskazuje na to, że "volksverhetzung" stosuje się jako pretekst do zamknięcia ust i posłania za kraty wszystkich konserwatywnych obywateli, którzy mają jeszcze odwagę publicznie głosić swoje głębokie przekonania. Niewiele brakowało, aby wkrótce niemieckie władze - ale nie tylko - mogły użyć tego samego oskarżenia wobec każdego, kto na przykład kwestionuje teorię ewolucji Darwina. Na minioną środę zapowiadano w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy debatę na temat kreacjonizmu. Do niedawna był on zjawiskiem niemal wyłącznie amerykańskim. W lipcu 2005 roku Pew Research Center przeprowadził sondę, która pokazała, że 64% Amerykanów popiera nauczanie kreacjonistyczne razem z teorią ewolucji[dziwna sprawa niby Amerykanie są tacy "głupi" i wierzą w kreacjonizm a jest wśród nich najwięcej noblistów..-Unicorn]
oraz, że 38% poparłoby absolutny zakaz wykładania poglądów Darwina w szkołach publicznych. Amerykański prezydent Jerzy W. Bush również popiera zasadę nauczania obu teorii równocześnie, a 20 spośród 50 stanów USA zastanawia się nad wprowadzeniem poprawek do programów szkolnych na rzecz inteligentnego zamysłu.

Teraz kreacjonizm "wciska się" również i na Stary Kontynent. I wywiera silny polityczny wpływ w kilku krajach członkowskich Rady Europy, co poważnie niepokoi lewaków i "wyznawców" politycznej poprawności, dla których teoria Darwina to niemal Biblia. Wściekli socjaliści głośno biadolą o "powrocie Średniowiecza". 26 czerwca deputowani mieli wysłuchać raportu na temat kreacjonizmu, przygotowanego na zlecenie komisji kultury przez francuskiego socjalistę Gwidona Lengagne’a. Napisał on m.in., że wszyscy wierzący w boskie stworzenie świata stanowią poważne zagrożenie dla europejskiej edukacji, a nawet dla demokracji. To "religijni fundamentaliści" propagujący "religijny ekstremizm". Wśród krajów niosących taką zarazę Lengagne wymieniał także Polskę i na poparcie swej tezy przytaczał wypowiedź "religijnego terrorysty", wiceministra edukacji Mirosława Orzechowskiego, który wprost stwierdził, że "teoria ewolucji jest kłamstwem" i nie powinna być wykładana w szkołach.
Na szczęście jeszcze tym razem lewakom nie udało się przepchnąć swego raportu. Dzięki europejskim chadekom usunięto go z porządku obrad. "Parlament ma się zajmować polityką, a nie dywagacjami naukowymi" - uznał Luc van den Brande i raport trafił do ponownego rozpatrzenia w komisji. Debata o kreacjonizmie ma się odbyć w październiku.
Przypadek bawarskiego pastora nie wzbudził prawie żadnych reakcji ze strony obrońców praw człowieka. Płonne są nadzieje, by Amnesty International dołączyła Jana Lerle do swojej listy więźniów sumienia. Ta organizacja już skapitulowała wobec wrzaskliwych i wojowniczych promotorów aborcji i nie jest prawdopodobne, by zdobyła się na odrobinę odwagi, aby bronić kogoś uwięzionego za przedstawianie aborcji jako tego, czym jest ona w rzeczywistości. Tych, którzy mają jeszcze złudzenia, niech ostudzi przykład pastora z niedalekiej Szwecji. W 2003 roku pastor Kościoła Zielonoświątkowców Ake Green ośmielił się podczas kazania powiedzieć parę nieprzychylnych zdań o homoseksualistach. Że takie preferencje seksualne są nienormalne i niezgodne z zasadami głoszonymi w Biblii. I chociaż mówił to w wiosce Borgholm, gdzieś na zapadłej prowincji i tylko do niewielkiej grupki wiernych, poprawny politycznie sąd uznał go za "homofoba" oraz podżegacza do waśni rasowych i etnicznych. Za swe "kazanie nienawiści" Green został skazany na miesiąc odsiadki. Ale na szczęście w porę opamiętał się sąd apelacyjny. Uznano w nim, że pastor ma prawo przedstawiać współwyznawcom zapisy biblijne nawet wówczas, gdy część spośród wiernych odbierać będzie te cytaty za obraźliwe dla własnych przekonań.
O aresztowaniu pastora Jana Lerle próżno szukać informacji w polskich gazetach. Jedynie "Rzeczpospolita" zdecydowała się zamieścić krótką informację na ten temat. Milczą także największe media w całej Europie, tak skore przecież do piętnowania łamania praw i wolności człowieka, gdy tylko dojdzie do zablokowania jakiejś tam homosiowej "parady równości", uniemożliwienia wyrodnym matkom aborcji na życzenie czy do poturbowania przez "faszystów" jakiejś grupki lewicowych krzykaczy. Ten brak informacji jest symptomatyczny. Podczas gdy wychwala się drugorzędnych obrońców wolności słowa, takich jak Ayaan Hirsi Ali czy Teodor van Gogh, to prawdziwe ofiary ograniczenia wolności słowa są z całym rozmysłem pomijane. Hirsi Ali, Pim Fortuyn i Teodor van Gogh w swych działaniach nie byli w żaden sposób ograniczani przez państwo czy przez sąd, natomiast Jan Lerle jest. Na dodatek ci pierwsi jedynie wypowiadali opinie, z którymi jedni się zgadzają, a inni nie. Lerle zaś ostrzegał, że gra toczy się o wyższą stawkę. Nie o jednostkowe opinie czy poglądy, ale o cały porządek moralny, który obecnie się kwestionuje.
Fortuyn i van Gogh nie bronili tradycyjnego dla Europy chrześcijańskiego porządku moralnego. Bronią go natomiast tacy ludzie jak Jan Lerle i Krystian Vanneste, francuski parlamentarzysta, który został skazany za "homofobię". Ale ci dwaj ostatni nie mogą liczyć na słowa wsparcia czy obrony ze strony głównych europejskich mediów. Co gorsza, owe media albo kompletnie ignorują przypadki Lerle’a, Greena czy Vanneste, albo współuczestniczą w ich pomawianiu i oskarżaniu."
-----
"Parlamentarzyści Rady Europy zalecili państwom członkowskim UE wprowadzenie kar za podżeganie do nienawiści na tle religijnym. Oświatę uznano za "najważniejszy element" w "walce z ignorancją, stereotypami i niezrozumieniem jednych religii przez drugie".
Za:
http://nczas.com/?a=show_article&id=3799
W kontekście "czarów" erystyczno- mentalnych dokonywanych przez eurokratów przy okazji Karty Praw Podstawowych oraz szumu jaki przy tej okazji robią "pożyteczni idioci", również w Polsce, przyszłość jawi się niezbyt zachęcająco...
http://www.ms.gov.pl/ue/translation/32000X1218(01).doc
http://www.europarl.europa.eu/charter/pdf/text_en.pdf