"Otwarcie teczek pozornie wydaje się krokiem do przodu. Realizuje wolność i pełnię praw obywateli w dostępie do informacji. Ale jednocześnie pomija ocenę tego, co było. Ujawnienie teczek przenosi proces poznawania prawdy i ferowania moralnych osądów w sferę wolnego rynku idei. Kto ma media, ten będzie miał władzę i to on zadecyduje, kto będzie przedmiotem zainteresowania widzów we wtorek, a kto w środę – pisze socjolog z Polskiej Akademii Nauk Barbara Fedyszak-Radziejowska
Dyskusja o lustracji wchodzi w nową fazę. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego tak dalece skomplikowało sytuację, że szerokie otwarcie archiwum IPN wydaje się zwolennikom lustracji lepszym wyjściem niż łatanie starej ustawy."
Bez specjalnych przewodników trudno dziś jednoznacznie ustalić, kto i w jaki sposób może być lustrowany. Niby wiadomo, że nadal podlegają jej np. rektorzy uczelni państwowych, ale wzór załącznika do oświadczenia Trybunał uznał za sprzeczny z konstytucją. Czyli lustracja jest, ale jakby jej nie było. Jeśli Trybunał Konstytucyjny chciał przekonać Polaków, że znowelizowana ustawa lustracyjna z 2006 roku oznacza bałagan, wątpliwości, sprzeczności i niejasności, to cel osiągnął. Nastąpił pat i wydaje się, że będzie trwał miesiące, a może nawet lata, do końca życia mojego pokolenia.
Jedynym sukcesem może się okazać mała nowelizacja przywracająca dostęp do archiwów naukowcom i dziennikarzom. Czy uda się je otworzyć dla wszystkich, zgodnie z postulatami licznych polityków, nawet tych z SLD – wątpię. Wiarygodność pomysłodawców jest w tej kwestii bliska zera. Batalia o lustrację będzie więc miała kolejne odsłony.
Warto więc się zastanowić nie tylko nad tym, co możliwe, lecz także nad tym, co konieczne w „demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”.
Rozproszone opinie
25 maja otrzymaliśmy wreszcie informacje o treści zdań odrębnych (dziewięć na 11) i wiemy, że zarówno samo orzeczenie, jak i jego ustne uzasadnienie wzbudziło wiele wątpliwości nie tylko wśród zwykłych obywateli, ale także wśród członków Trybunału. Dziwnym zrządzeniem losu TVP 3 i TVN 24 przerwały transmisję posiedzenia Trybunału tuż po wystąpieniu prezesa Jerzego Stępnia, czyli dokładnie wtedy, gdy sędziowie rozpoczęli wygłaszanie zdań odrębnych. Szkoda, bo to źle wpłynęło na poziom późniejszych debat.
Uzasadnienia sędziów były bardzo ciekawe. Cztery wzmocniły orzeczenie Trybunału, kwestionując konstytucyjność rozszerzonej definicji współpracy, jedno odrzuciło ustawę w całości, ale cztery inne wprowadziły do debaty nowe, ważne wątki.
Okazało się, że istnieją prawne argumenty za objęciem lustracją zarówno naukowców, jak i dziennikarzy, że rejestr oświadczeń lustracyjnych nie jest sprzeczny z zapisami konstytucji, a niechlujnie zredagowany załącznik do oświadczenia nie zasługuje na status niekonstytucyjnego. Także sankcje za kłamstwo lustracyjne oraz za niezłożenie oświadczenia są z prawnego punktu widzenia do przyjęcia, chociaż wymagają wprowadzenia wyjątków w sytuacjach nadzwyczajnych.
Decyzja Trybunału zapadła przy znacznym rozproszeniu opinii i jej ostateczny kształt to prosty wynik głosowania. Akceptując tę decyzję – rzecz jasna w sensie prawnym (w odróżnieniu od antylustracyjnych rokoszan) – mamy prawo dyskutować o różnych aspektach jej uzasadnienia. Na łamach „Rzeczpospolitej” zrobili to były sędzia Trybunału Wiesław Johann (18.05.2007) oraz rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski (21.05.2007).
Społeczeństwo ma prawo wiedzieć
Sędzia Maria Gintowt-Jankowicz przypomina w swoim uzasadnieniu „względną swobodę ustawodawcy” w tak złożonej materii jak demontaż dziedzictwa po byłym totalitarnym ustroju i na podstawie art. 2 konstytucji przyznaje mu prawo korzystania z niej w stanowieniu aktów prawnych. Powołując się na orzecznictwo TK, przypomina, że ocena celowości, trafności, słuszności, racjonalności rozstrzygnięć parlamentu wykracza poza zakres kompetencji sądownictwa konstytucyjnego. Trybunał winien reagować wtedy, gdy akty normatywne pozostają w wyraźnej sprzeczności z zasadami i wartościami wynikającymi z zapisów konstytucyjnych.
Rzecz wymaga więc debaty, w której najbardziej kompetentni są oczywiście prawnicy, ale nie oznacza to, że można z niej wykluczyć społeczeństwo obywatelskie. Jego przedstawiciele mają prawo wziąć w niej udział, podobnie jak mają prawo oczekiwać jasnego i czytelnego formułowania argumentów za i przeciw konkretnym rozwiązaniom. Mamy prawo wiedzieć, w imię jakich wartości zostało ograniczone prawo do informacji i wolności realizowanej przez media, dziennikarzy i naukowców. Demokratyczne państwo prawne nie jest tożsame z demokratycznym państwem prawników, podobnie jak „urzeczywistnianie zasady sprawiedliwości społecznej” nie wymaga, by czyniła to partia mająca słowo „sprawiedliwość” w nazwie.
Debata, którą poniekąd rozpoczął senator Zbigniew Romaszewski, powinna pomóc w rozstrzygnięciu dylematu; czy rezygnować z idei lustracji na rzecz otwarcia archiwów dla wszystkich, czy upierać się przy procedurach lustracyjnych i „cerować starą ustawę”?
Przeciwnicy lustracji mają nadzieję na kilka lat spokoju. Nic dziwnego, że popierają otwarcie archiwów. Ta droga wymaga przecież miesięcy dyskutowania o tym, co otworzyć, a co ukryć przed ujawnieniem. A po ewentualnym uchwaleniu ustawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego, a ten zapewne znowu ją zakwestionuje. „Czy naprawdę wszyscy muszą wiedzieć wszystko o wszystkich?” – pytał prezes Stępień. Prawda na wolnym rynku idei
Spróbujmy uporządkować plusy i minusy obu rozwiązań i zastanowić się, czego oczekujemy od lustracji, a czego od ujawnienia wszystkich teczek. Pozornie otwarcie teczek wydaje się krokiem do przodu, realizuje wolność i pełnię praw obywateli w dostępie do informacji. Jak w każdym demokratycznym państwie czyni jawnym niejawne po upływie stosownej liczby lat. Ale pomija ocenę tego, co było, zdając się na relatywizację i pluralizm opinii publicznej. Ujawnienie teczek przenosi proces poznawania prawdy i ferowania moralnych osądów w sferę wolnego rynku idei. Kto ma media, ten będzie miał władzę i to on zadecyduje, kto będzie przedmiotem zainteresowania widzów we wtorek, a kto w środę. To, co dzisiaj przeciwnicy lustracji nazywają dziką lustracją (ona jest po prostu selektywna), stanie się regułą przez co najmniej rok – dwa po otwarciu teczek.
Czy więc archiwa IPN mają pozostać tajne? Oczywiście nie! Powinni mieć do nich dostęp zarówno dziennikarze, naukowcy, jak i ci, którzy chcą poznać zawartość swoich teczek (lub teczek bliskich zmarłych). Nie widzę jednak powodu, dla którego ważna instytucja publiczna, jaką jest IPN, miała obowiązek zaspokajać ludzką ciekawość i obsługiwać osoby, które chcą poznać zawartość teczki koleżanki z pracy lub sąsiada.
Może warto dopuścić lustrowanie podwładnych przez pracodawców, gdy obejmuje to ludzi pełniących ważne funkcje publiczne. Idea masowej i powszechnej lustracji jest wątpliwa moralnie i organizacyjnie.
Jej istota tkwi bowiem w przekazie skierowanym zarówno do żyjących, jak i przyszłych pokoleń – zdecydowanie odrzucamy były, totalitarny system nie tylko w słownych deklaracjach, lecz także w czynach. Kto powinien być pod lupą
Konstytucja RP zakazuje działalności partii i organizacji odwołujących się do totalitarnych metod i praktyk (art. 13 konstytucji), by chronić obywateli przed komunizmem, faszyzmem i nazizmem. Demokracja wymaga obrony, a w tej szczególnej chwili, gdy wciąż jeszcze żyją i działają ludzie, którzy praktyki totalitarne wspierali, inicjowali i realizowali, państwo ma obowiązek stworzyć prawne podstawy „przeglądu” swoich kadr w szczególnie newralgicznych miejscach.
Mamy prawo do informacji (art. 61 konstytucji) o osobach pełniących funkcje publiczne oraz wykonujących zawody szczególnego zaufania publicznego. Z takich założeń da się wyprowadzić konieczność poszerzenia listy zawodów i stanowisk o nowe, które – jak w zdaniu odrębnym pisze sędzia Maria Gintowt-Jankowicz – wymagają szczególnych cech i przymiotów, nieposzlakowanej opinii, nieskazitelnego charakteru, doświadczenia dającego gwarancję uczciwości i należytego wykonywania zawodu.
Nie jestem fachowcem w kwestii biegłych rewidentów i doradców podatkowych członków organów zarządzających, nadzorczych bądź kontrolnych instytucji finansowych, ale przekonuje mnie Zbigniew Romaszewski, pisząc o ich ważnej roli w życiu publicznym. Jednak zarówno dziennikarze, jak i naukowcy są, moim zdaniem, grupą, która dla dobra „demokratycznego państwa prawnego” powinna zostać poddana lustracyjnemu oglądowi.
To naukowcy „obsługują” polityków i władze różnych szczebli jako eksperci, to opierając się na ich fachowych opiniach, podejmowane są ważne decyzje polityczne i gospodarcze. Naukowcy i nauczyciele akademiccy (nie tylko rektorzy czy dziekani) kształcą elity. Cała inteligencja przechodzi przez wyższe uczelnie, zatem to, jak zostanie ukształtowana, na ile w jej etos wpisana zostanie służebność wobec innych, nonkonformizm, odwaga, patriotyzm oraz wola budowania demokracji w RP zależy od kadry wyższych uczelni.
Dziennikarze i decydenci medialni kształtują zaś opinię publiczną, są selekcjonerami wiadomości i organizatorami debat publicznych. To oni kontrolują władzę, polityków, prokuratorów, policjantów, samorządowców i innych, dostarczając opinii publicznej informacji niezbędnych przy wyborach.
Krok po kroku do lustracji
Wychodzimy z systemu niedemokratycznego, który ograniczał prawa i swobody obywatelskie także dzięki systemowi donosów, agentów i manipulatorów sterowanych przez SB. Lustracja pomaga w wyraźnym sformułowaniu oczekiwań etycznych, czytelnie oddziela to, co powstało w totalitarnym systemie, od tego, co chcemy zakorzenić w demokratycznym państwie prawnym. Decydując się na lustrację – chronimy i wspieramy demokrację, ograniczając się do otwarcia archiwum – wycofujemy się z tego obowiązku. Chcę wyraźnie powiedzieć: jeśli lustracja okaże się niemożliwa, otwierajmy archiwa.
Ale najpierw spróbujmy rzecz całą przeprowadzić inaczej. Zacznijmy od dostępu dziennikarzy i naukowców do archiwum IPN, potem, w kolejnej nowelizacji zmieńmy treść załącznika do oświadczenia, po dalszych dwu miesiącach włączmy naukowców, a potem, oddzielnie – dziennikarzy do grona elity podlegającej demokratycznemu „oglądowi”. I tak krok po kroku, małymi nowelizacjami, brońmy w Trybunale Konstytucyjnym każdego pojedynczego rozwiązania. Spróbujmy cierpliwie, mimo wszystko, lustrację przeprowadzić."
Za:
http://www.rzeczpospolita.pl/news.rol?newsId=3311
-----------------------
Lustracja, jako element dekomunizacji, miała ujawnić tych „nowowykreowanych" prominentów, którzy w okresie ancien régime wysługiwali się mu potajemnie. Miało to zapewnić możliwość rzetelnej społecznej oceny decydentów i zabezpieczyć ich przed ewentualnym szantażem ze strony wrogich ośrodków/służb. Jak widać w samym zamyśle lustracja stanowiła bardzo niewielką cząstkę niezbędnej dekomunizacji, ale nawet i ta w okrągłostołowej rzeczywistości nie została zrealizowana.
Różnych metod chwytano się w procesie jej „realizacji", by „swoi" wyszli z niej obronną ręką. Najbardziej chyba groteskowa jest sprawa tow. Oleksego, którego „niezawisły i obiektywny" SN, oczyścił z zarzutu „kłamstwa lustracyjnego", tylko dlatego , że usyskał on podobno „interpretację" zwalniającą go z obowiązku zakwalifikowania swojej asocjacji z danymi służbami jako przypadku objętego przepisami lustracyjnymi.
Inni delikwenci, tacy jak np. tow. Belka, „rozgrzeszani"byli z faktu współpracy , bo podobno „nikomu nie zaszkodzili" i „z niechęcią" wykonywali powierzone im zadania.
W większości wypadków zadania zlecane przez SB swoim tajnym współpracownikom, były siłą rzeczy idiotyczne i bezsensowne, jak idiotyczny i bezsensowny był cały system realnego socjalizmu. Paranoiczny strach „władzy socjalistycznej" przed zniewolonym społeczeństwem, powodował ciągłą rozbudowę aparatu przemocy, a ten jak każda biurokracja, rozwijał się jak rak na zdrowym ciele społeczeństwa, zatrudniając coraz więcej pracowników, werbując coraz więcej TW-ów i podejmując coraz bardzej absurdalne zadania. Zadaniem jednego z lustrowanych prominentów było liczenie pociągów odchodzących z jakiejś stacji kolejowej we Francji, inni informowali np. o poglądach „figurantów" na „socjalizm", tak jakby SB-cy nie zdawali sobie sprawy ze zbieżności poglądów przygniatającej wiekszości społeczeństwa , nie wyłączając swoich własnych, na ten temat.
Nie licząc nielicznych informatorów umieszczonych w newralgicznych punktach „wrogich ośrodków" (e.g. Watykan, struktury władzy obcych państw ), SB-ecja przetwarzała głównie niewiele warte „wywiadowcze śmieci".
Natomiast jeżeli chodzi o tzw. „opozycję demokratyczną", to zapewne już w latach 70-tych osiągnięto poziom „wzajemnego przenikania struktur" porównywalny do tego z przedrewolucyjnej Rosji, kiedy to tylko jeden Pan Bóg mógł wyrokować, kto w socjalistyczno-anarchistycznym podziemiu jest bardziej „wywrotowcem" niż agentem Ochrany.
W obu porównywanych przypadkach nawet „numerek jeden" funkcjonował jako wtyczka agenturalna: Tow. Ilicz i TW Bolek. Pomimo to, zarówno Ochranie jak i SB-cji nie udało się kontrolować sytuacji. Tajna Policja Polityczna była w obu ancien régime'ach jak kajakarz w górskim strumieniu, utrzymujący się z trudem na powierzchni i przewidujący kolejne zawirowania wody, ale niezdolny do jej uspokojenia.
I dla tego doszło w 1917 roku do Rewolucji Lutowej i tzw. wielkiej socjalistycznej rewolucji październikowej, ktora była niczym innym jak zbrojną napaścią garstki bolszewickich bandytów na usługach kajzerowskich Niemiec, na demokratyczne instytucje Rosji, czyli Dumę Państwową i Rząd Tymczasowy.
I dla tego doszło w 1989 roku do wielkiej socjalistycznej mistyfikacji, jaką był „okrągły stół" i powstała w jego rezultacie tzw. III RP.
I dla tego można argumentować, że w obu przypadkach wartość szpiclowskiej agentury w zderzeniu z masowymi procesami społecznymi była minimalna.
Jaki więc wymiar ma SB-ecka agentura? Może, jak sugerują niektórzy, były to ofiary systemu?
W pewnym sensie wszyscy byli ofiarami szatańskiego systemu, nawet ci u steru reżimowej władzy. Świetnie zilustrował to Wiktor Suworow w swojej autobiograficznej książce pt.„Akwarium", gdzie pokazuje jak nawet najbardzej krwiożercze rekiny zbrodniczego GRU stają się ofiarami i niewolnikami systemu.
Czyż więc rację mają ci, którzy twierdzą, że należy zaprzestać „polowania na czarownice" i poraz niewiadomo już który w polskiej najnowszej historii „wybrać przyszłość"?
Bez względu na to jaka była przyczyna nawiązania współpracy ze służbami, czy to „chęć rozpoznania ich struktur", „radosne dzielenie się prawdą z otoczeniem", czy „potrzeba zagranicznego wyjazdu w celu dokończenia wiekopomnego dzieła naukowego, bez którego ani Polska ani Swiat nie mołyby egzystować"; istotny jest jedynie fakt powiedzenia „TAK" systemowi zła i przemocy.
Powyższy fak dotyczy nie tylko TW-ów, ale wszystkich osób zajmujących poważniejsze stanowiska w PRL-owskich strukturach, politycznych, społecznych, gospodarczych, kulturalnych i wszelkich innych. Okres PRLu to prawdziwa tragedia społeczeństwa, którego nawet najbardziej utalentowane jednostki, nie mogły swobodnie się rozwijać bez owego „TAK". W rezultacie tego, rozwijając swe zdolności degenerowały się one moralnie i to nawet w tak dalekich od „ideologii" dziedzinach, jak sport. Przykładem mogą tu być tacy niewątpliwie utalentowani piłkarze jak Boniek czy Lato, współpracujący do dziś bez żenady z postkomunistyczną PZPN-owską mafią. Taka sytuacja doprowadziła do degeneracji całego społeczeństwa i upadku (a w łaściwie mutacji) systemu."
Więcej: