Konspiracjonizm jest efektem alienacji człowieka od otaczającej go skomplikowanej i nieprzejrzystej rzeczywistości. Chcemy wiedzieć to, czego nie wiemy. Rozumieć to, czego nie rozumiemy. Dawniej moc wyjaśniającą niosła ze sobą religia. Konspiracjonizm to ostatecznie czysta metafizyka. Obalić go nie sposób, można go tylko zwalczać, ignorować (zwalcza się zagrożenie, pan w tym momencie udowodnił, że w teoriach spiskowych coś jest...Unicorn) albo... badać tak, jak bada się wszelkie ludzkie idee.
Spiskowa teoria dziejów jest w historiografii tym, czym w ekonomii gospodarka centralnie sterowana. Oficjalna historiografia, gdy dotyka spisków, traktuje je tak, jak gospodarkę traktują ekonomiści liberalni. Dziejowym procesem zarządza odpowiednik „niewidzialnej ręki rynku". Konspiracjoniści natomiast w powodzi jednostkowych faktów szukają nie tylko ładu, ale i realnej „żelaznej" ręki, sterującej tym ładem. Ręki „niewidzialnej" - ich zdaniem - jedynie dla ludzi, którzy nie chcą lub nie umieją jej dostrzec. Wyznawcy spiskowej teorii dziejów często dużo wiedzą, ale nie umieją tej wiedzy ogarnąć, ponieważ nie mają odpowiedniego instrumentarium, np. dozy sceptycyzmu. Prawdziwego konspiracjonistę cechuje radykalizm i brak wątpliwości. Wszystko jest dla niego jasne. Już z samej potocznej nazwy konspiracjonizmu wynika, że jest on teorią, a więc pewną myślową konstrukcją, tłumaczącą „dzieje" za pomocą „spisku".
Czy Polacy są bardzo podatni na spiski? Wierzą w nie równie mocno jak Amerykanie czy Rosjanie?
Aby na to odpowiedzieć, trzeba uświadomić sobie dwie sprawy. Pierwsza wiąże się z naszym cywilizacyjnym opóźnieniem lub - jak kto woli - z naszą cywilizacyjną swoistością.
Przełom nowożytny ze swoją kulminacją w postaci rewolucji francuskiej, którego konspiracjonizm jest próbą opisania, w Polsce odbił się tylko spóźnionym echem. Druga kwestia ma naturę bardziej socjopsychologiczną.
Traumatycznym odpowiednikiem rewolucji francuskiej były u nas rozbiory. Nie posłużyły one jednak do wytworzenia jakiejś oryginalnej spiskowej teorii dziejów. Wręcz przeciwnie. Od samego początku skłonni byliśmy o ich spowodowanie obwiniać przede wszystkim samych siebie. Jak się zdaje, nie jesteśmy w stanie znieść myśli wynikającej ze spiskowej teorii dziejów: że nic lub niewiele od nas zależy. Wolimy myśleć, że to nasze swary winne są porażkom, a także to, że elity przehandlowały niepodległość przy stoliku.
Przyjmujemy do wiadomości, że państwa ościenne dokonały rozbiorów. Ale żeby nadbudować nad tym jakąś spiskową historiozofię, to już nie. Ci, którzy tego próbowali, jak Jędrzej Giertych, publikujący na emigracji w odległej Kurytybie, zostali na marginesie. Wolimy myśleć, że sami zgotowaliśmy sobie ten los, i skoro my zawiniliśmy, to w naszej mocy jest ten los odwrócić. Pewna trudność polegała na tym, że nasi sąsiedzi nie lubili nas całkiem jawnie.
Taka próba zachowania podmiotowości?
Tak, a także wiary, że być może uda nam się porzucić nasze narodowe wady i potępieńcze swary, a wówczas „zgoda, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda". Obwinialiśmy się o upadek I Rzeczypospolitej z tak masochistycznym zapałem, że zupełnie zapomnieliśmy, że rozbiory były w istocie kolosalnych rozmiarów spiskiem. Późniejsze próby przekształcenia owego rzeczywistego spisku zaborców w spiskową teorię dziejów Polski były sporadyczne. Nigdy nie weszły ani do naukowego obiegu, ani do świadomości potocznej.
Dlaczego Pan milczy o arcydramacie Krasińskiego „Nie-Boska Komedia'? Mamy tam przecież do czynienia ze spiskiem przechrztów? Autor gdzie indziej pisał też o jezuitach i ich złowieszczym najeździe na Polskę oraz o tym, że kierowali sumieniem naszych monarchów, jak i wychowaniem ich poddanych, doprowadzając do degrengolady.
Bo myśl Krasińskiego jest myślą importowaną. Po rewolucji francuskiej pojawiła się moda na konspiracjonistyczne widzenie świata wśród ancien-regime'owych elit. To na Zachodzie istniała kategoria „królów jezuickich", czyli tych królów czasu wojen religijnych, którymi manipulują jakoby jezuici. Takim władcą miał być Jakub II Stuart, a u nas Jan Kazimierz. Co więcej, nasza ekspansja na Rosję jest kojarzona właśnie z aktywnością jezuitów. Polacy byli postrzegani jako narzędzie ich polityki.
W jednej z Pana prac możemy przeczytać „nie my daliśmy światu przysłowiowe »Protokoły mędrców Syjonu«, ale przeciwnie, kolejny raz i to pomimo wielowiekowej koegzystencji z żydowską diasporą naznaczonej piętnem antysemityzmu, okazaliśmy się zaledwie biernymi konsumentami zagranicznych idei". Czemu Pan przypisuje tę naszą nietwórczą (lol- Unicorn) postawę?
Żydzi w Polsce przez wieki postrzegani byli jako stan bardzo nisko ulokowany w społecznej hierarchii, więc nieobwiniany o narodowe klęski. Gdy po katastrofie rozbiorowej zaczęto wreszcie traktować ich jako odrębny naród - podobnie jak Polacy pozbawiony państwa - zrodziła się myśl, że są oni rodzajem tajnego stowarzyszenia.
Ale myśl ta była wykorzystywana tylko po to, by wskazać na zupełnie inny, niekonspiracjonistyczny aspekt „żydowskiego zagrożenia", czyli aspekt demograficzny. Żydów postrzegano jako faworyzowanych przez władze zaborcze konkurentów do tej samej ziemi. Powstała więc specyficznie polska koncepcja „Judeopolonii". By jednak i ona mogła nabrać rozmachu, Żydzi musieli fizycznie zniknąć z naszej ziemi i stać się na poły mityczną, na poły realną „żydokomuną". Przed II wojną Żyd był sąsiadem Polaka w każdej niemal wsi. O wiele bardziej nośny okazywał się dyskurs rasistowski, z konspiracjonistycznym luźno powiązany, a przydający poloru naukowości codziennym obserwacjom i stereotypom.
Żydem spiskującym był raczej Żyd zagraniczny: rosyjski bolszewik, niemiecki militarysta, angloamerykański plutokrata czy wreszcie legendarny Wieczny Tułacz - „mędrzec Syjonu".
Nie ma w Polsce dyskusji, która przetacza się od czasu do czasu przez kraje zachodnie, na temat roli masonów w życiu publicznym. Czy to z lęku przed posądzeniem o uprawianie teorii spiskowej?
Tak, to zastanawiające. Przecież niedawno na łamach wpływowych tygodników swobodnie rozprawiano o politycznych ambicjach innej organizacji dyskrecjonalno-formacyjnej, a mianowicie o Opus Dei. Na Zachodzie animatorami debat o masonach są środowiska lewicowe, które masonerię uważają za organizację konserwatywną, promującą nepotyzm i sprzeczną z transparentnością życia publicznego. Tymczasem w Polsce nadal funkcjonuje XIX-wieczny model, w którym masoneria jako rzecznik mgliście rozumianego postępu ma budzić sympatię środowisk lewicowych i wrogość prawicy katolickiej. Może to się zmieni, kiedy ukaże się nowa książka Dana Browna, która ma podobno tym razem demaskować spiski masonów? Na razie masoneria absorbuje nielicznych.
To może chociaż niech Pan przyzna, że naszym twórczym wkładem do idei konspiracjonizmu jest teoria, przez wielu nazywana spiskową, która mówi o tajnym planie służb specjalnych, które miały stać za przemianami społeczno--gospodarczymi w bloku komunistycznym, a opozycja, mniej lub bardziej świadomie, miała na to przystać. Taki pogląd wyrażali m.in. prof. Staniszkis oraz znany rosyjski dysydent Władimir Bukowski...
Dostrzeżenie, że służby się uwłaszczyły, nie jest żadną spiskową teorią dziejów.
Z historii wiemy, że „służby" lubią wyolbrzymiać swoją moc, szczególnie wtedy gdy zawodzą, a pomniejszają swój wpływ na bieg wydarzeń wtedy, gdy odnoszą sukces. Dwie kwestie wydają się niepodważalne.
Pierwsza - że owe „służby" znały sytuację bloku komunistycznego lepiej niż ich mocodawcy. I druga, że przypominały raczej organizację mafijną niż agendę państwową, więc imając się mafijnych metod, dokonały samouwłaszczenia na gospodarkach transformujących się państw.
Kto w to jeszcze wątpi w odniesieniu do Polski, niech spojrzy na putinowską Rosję, gdzie proces ten uwieńczony został jawnym i pełnym sukcesem. Z konspiracjonizmem nie ma to jednak nic wspólnego. Chyba że chcemy komuś zamknąć usta w sposób możliwie delikatny.
No właśnie. Funkcjonuje takie potoczne wyrażenie: „oni wszędzie widzą spiski, są ogarnięci teorią spiskową", które służy zazwyczaj do ucięcia dyskusji. A przecież spiski istnieją.
Określenie „spiskowa teoria dziejów" jest nadużywane. Żyjemy w kraju, w którym różne strony sporów posądzają się o konspiracjonizm. Stosuje się szantaż po tytułem: „chyba nie wyznaje Pan/Pani teorii spiskowej".
Owszem, ludzkość knuła, odkąd tylko istnieją rządzący i rządzeni. Ale samo istnienie spisków nie wystarczy, by mówić o spiskowej teorii dziejów. Konspiracjonizmu nie odkrywamy we wszystkich czasach i we wszystkich kulturach. Jest pewnym scenariuszem historiozoficznym, który ma wyjaśnić fenomen czysto europejski, jakim jest przemiana nowożytna, czyli oderwanie się społeczności od cywilizacji tradycyjnej.
Jak konspiracjonizm wygląda w innych krajach: na Zachodzie, w Rosji, w USA?
Wszędzie podobnie, a zarazem inaczej.
Specyfiką amerykańską jest bez wątpienia motyw zmowy kosmitów i rządzących elit. Roswell czy Dutch Harbor - miejsca rzekomego lądowania kosmitów - m.in. dzięki serialom tv są dziś znane na całym świecie, ale nigdzie nie wywołują tak silnych emocji jak w USA.
Z kolei cechą charakterystyczną rosyjskiego konspiracjonizmu jest tradycyjny resentyment wobec Żydów, rimskogo papy i „zgniłego Zachodu". Jeśli zaś porównamy USA i Rosję, to zauważymy ponadto, że o ile w Stanach impulsu konspiracjonistycznego dostarcza nieufność do własnego rządu, o tyle w Rosji nieufność ta dotyczy rządów obcych państw. I wreszcie Europa Zachodnia, w której na skutek powszechnej laicyzacji tradycyjny antysemicko-antymasoński konspiracjonizm został zastąpiony konspiracjonizmem antykatolickim. Ten ostatni typ - ufundowany na antypapistowskich fobiach, jeszcze z czasów wojen religijnych - koncentruje się wokół problemu tzw. prawdziwego chrześcijaństwa, rzekomo zafałszowanego przez Rzym. Do tego nurtu należy „Kod Leonarda da Vinci".
Wracając do Polski... Coś się jednak w sprawie spisków w ojczyźnie tli, choć za sprawą cudzoziemca - trenera Beenhakkera, który po meczu z Austrią na mistrzostwach Europy powiedział: „Komuś musiało zależeć na tym, żebyśmy stracili bramkę w ostatniej minucie".
Nie jestem kibicem sportowym, ale chyba nie pomylę się zbytnio, jeśli odpowiem, że zależało Austriakom."
Za: "Focus Historia", nr 9/2008, s. 28- 29.
Lewicowcy są idealnym adresatem teorii spiskowych. Dlaczego? W pewnym stopniu odpowiedź wynika z mojego dawnego wpisu... Strzępki wiedzy z różnych dziedzin, podrasowane koktajlem sensacji, niestrawnym acz szeroko reklamowanym plus odrobina dezinformacji rozpuszczanej przez specsłużby i teoria spiskowa gotowa.
A teraz poważnie. Tak jak istnieją "teorie spiskowe", tak samo istnieje ich gradacja wg przekonań politycznych. Lewicowe teorie spiskowe są głupawe i mało logiczne, prawicowe odkurzają stare mity. Gdzie następuje spotkanie? Na przystanku szaleństwo.
Jakiś komentator pewnie uzna mnie za debunkera i przewrotnie zapyta, a kto rządzi światem? Jak to kto? Zgodnie przyznacie, że...Żydzi :>
Pytanie do przemyśleń. Czy bardziej naiwni są historycy wierzący w oficjalną wersję wypadków, podręcznikowy zarys dziejów czy "spiskolodzy"? Kto bardziej błądzi w mroku. I w końcu, kto jest większym durniem?