Na wszystko dowody
W uzasadnieniu pierwszego wyroku sądowego czytamy, że działanie Wyszkowskiego miało na celu "poniżenie Powoda i zdyskredytowanie go w oczach opinii publicznej". Zdaniem sądu, "nie ma dowodów pozwalających w sposób nie budzący wątpliwości stwierdzić, że Powód był tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa".
"Ten wyrok to akt sprawiedliwości" – cieszy się Lech Wałęsa. "Przecież ja nigdy nie byłem żadnym agentem. Oskarżenia Wyszkowskiego to pomówienia i oszczerstwa". Były prezydent uważa, że jego dawni koledzy z „Solidarności” oskarżają go o agenturalność, gdyż zazdroszczą mu sukcesów. "Oni chcieli odegrać wielką rolę w Polsce, a ta rola przypadła mnie – twierdzi. – Są zazdrośni, bo ja obaliłem komunizm i zbudowałem nową Polskę. Oni mi przeszkadzali jak mogli, a jednak to mnie się udało. Zazdroszczą, że sukces odniósł Wałęsa, a nie oni".
"Ja sobie niczego nie wymyśliłem, ani nie wyssałem z palca" – mówi Polskiemu Radiu Krzysztof Wyszkowski. "W zasobach archiwalnych IPN-u są przecież dowody, które wykluczają możliwość jakiejkolwiek pomyłki w tej kwestii."
Opierając się na zasobach archiwalnych IPN, Wyszkowski dowodził na wokandzie swoich racji. Podał datę werbunku (29 grudnia 1970), nazwisko oficera rejestrującego (kapitan Mariusz Affek z WUSW w Gdańsku), numer kartoteki ewidencyjnej (12535), pseudonim operacyjny („Bolek&rdquo oraz szereg innych faktów popartych dokumentami, które w latach 1989 – 1990 nie zostały zniszczone. Z przywołanych przez Wyszkowskiego materiałów wynika, że Lech Wałęsa był cennym, dobrze opłacanym agentem Służby Bezpieczeństwa. Za informacje i raporty, które pisał, regularnie pobierał pieniądze z funduszu operacyjnego gdańskiej bezpieki. Część raportów przedrukowanych zostało w książce Anny Baszanowskiej "Cień przyszłości" (wyd. Arcana, 2006). Na te raporty powoływał się również Wyszkowski. Jego zdaniem, porównanie tych dokumentów z zeznaniami świadków i aktami osobowymi IPN również wskazuje, że ich autorem mógł być tylko były prezydent.
Zdaniem Wałęsy, historia „Bolka” zaczęła się inaczej. "Wtedy, w 1970 roku byłem już groźnym przeciwnikiem komunistów" – wspomina. "Gierek kazał mnie osaczyć. Któryś z oficerów podał komunikat do Warszawy, że Wałęsa już zwerbowany. Tylko, że nie wziął pod uwagę, że ja odmówię. Wtedy znalazł się w pułapce, bo oszukał swoich przełożonych. Więc, żeby to zatuszować, wyciągnął z pierwszej teczki z brzegu jakieś papiery i wsadził w ich miejsce moje. I tak stałem się „agentem”". Zdaniem Wyszkowskiego, pseudonim „Bolek” pochodził od imienia ojca byłego prezydenta – Bolesława Wałęsy – w 1943 roku zamordowanego przez gestapo. "Ten pseudonim nosiły przynajmniej 54 osoby" – ripostuje Wałęsa. "Dlaczego przypisuje się go akurat mnie?"
Tajne zeznania ministra
Zgodnie z kodeksem postępowania cywilnego, każda ze stron może przedstawiać wnioski dowodowe. Były prezydent wezwał na świadka m.in. Gromosława Czempińskiego – swojego zaufanego współpracownika, który do grudnia 1995 roku zajmował stanowisko szefa Urzędu Ochrony Państwa. Z protokołów rozpraw wynika, że Czempiński zeznał, że nie ma wiedzy pozwalającej jednoznacznie potwierdzić agenturalną przeszłość byłego prezydenta. To samo potwierdziło kilku oficerów UOP, którzy mieli wiedzę na temat zasobów archiwalnych przejętych po dawnej bezpiece.
Niechciani świadkowie
Przed sądem nie stanęli natomiast inni świadkowie, których przesłuchania domagał się Wyszkowski. Nie zeznawali przede wszystkim pracownicy Wydziału Studiów i Analiz, którzy – na polecenie Macierewicza – w 1992 r. przebadali archiwa ministerstwa spraw wewnętrznych i zgromadzili dokumenty SB związane z agenturalną działalnością Lecha Wałęsy (konsekwencją ich pracy było umieszczenie prezydenta na pierwszym miejscu tzw. „listy Macierewicza&rdquo . Sąd uznał, że wystarczające jest przesłuchanie świadka w osobie byłego ministra, który swoją osobą i swoim nazwiskiem firmował działania podległych mu pracowników resortu spraw wewnętrznych.
Składający zeznania byli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa z Gdańska i Warszawy (w tym jeden z ważnych oficerów III Departamentu odpowiedzialny za rozpracowanie tworzących się w całym kraju komórek „Solidarności&rdquo przed sądem twierdzili, że nie potrafią przypomnieć sobie kim naprawdę był agent o pseudonimie „Bolek”. W protokole przesłuchania jednego z nich czytamy: Nie pamiętam czy już wtedy wiedziałem, że był agent posługujący się tym pseudonimem, nawet jeśli był to ja osobiście nigdy nie miałem z nim kontaktu (&hellip
Nie potrafię dziś zidentyfikować tego agenta (&hellip
Nigdy nie rozmawiałem osobiście z powodem.
Nieprzyjęte kopie
Sąd nie dopuścił również kopii dokumentów zachowanych w archiwach MSW, IPN i ABW. Były to przede wszystkim informacje – raporty podpisywane pseudonimem „Bolek”, które wpływały do gdańskiej SB. Ich przedmiotem były nastroje wśród robotników w stoczni, zamiary poszczególnych osób, oraz plany strajków. Agent udzielał również szczegółowych informacji o przywódcach strajku – w tym o Annie Walentynowicz. Wałęsa wypiera się ich autorstwa. "Nigdy nie pisałem żadnych raportów, nigdy na nikogo nie donosiłem" – mówi. "To wszystko kłamstwa".
Według Wałęsy, raporty te pisali sami esbecy na podstawie podsłuchów. "Myśmy przecież wszędzie mieli te pluskwy" – mówi. "Oni nasłuchiwali i potem pisali z tego raporty, podpisując się w jakiś wymyślony sposób, żebyśmy twierdzili, że to ktoś z nas donosi".Dokumenty nie zostały wzięte pod uwagę przez sąd, gdyż adwokaci Wałęsy argumentowali, że zachowały się jedynie kopie, a te nie są wiarygodne. Stanowisko to podzielili sędziowie. "Sąd musi opierać się na dokumentach, co do których wiarygodności nie ma najmniejszych zastrzeżeń" – tłumaczy tę praktykę sędzia Wojciech Małek – rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie. "Takimi są oryginały dokumentów, które stanowią przedmiot sporu. Kopie mogą być wzięte pod uwagę, tylko jeśli są poświadczone za zgodność z oryginałem". Kopie dokumentów dotyczących „Bolka” takiej klauzuli nie miały. Gdański sąd orzekł więc, że „Nie jest możliwe w sposób jednoznaczny zdefiniować wiarygodność kopii dokumentów dotyczących Tajnego Współpracownika o pseudonimie „Bolek” wobec braku ich oryginałów”. Sędziowie nie mogli zaś zapoznać się z oryginałami dokumentów, gdyż okazało się, że nie ma ich w archiwach. Co więc działo się przez wszystkie lata z dokumentami dotyczącymi Tajnego Współpracownika o pseudonimie „Bolek”?
Historia jednej teczki
Lech Wałęsa został zatrzymany i przewieziony do komendy milicji w dniu 15 grudnia 1970 roku Tę samą datę wymienia Kazimierz Szołoch, który twierdzi, że powodem zatrzymania była kradzież części od traktora. Kartoteka rejestracji TW „Bolka” została założona w WUSW w Gdańsku dwa tygodnie później – 29 XII 1970 r. Dokumenty dotyczące pracy agenta „Bolka” gromadzono skrzętnie w kancelariach tajnych SB. Każdy dokument kopiowano. Oryginały przechowywano w teczce osobowej Tajnego Współpracownika, zaś kopie raportów, meldunków, odbiorów pieniędzy itp. umieszczano w aktach konkretnych spraw operacyjnych oraz w raportach z rozliczania funduszu operacyjnego. Akta te gromadzono do 1976 roku, kiedy TW „Bolek” przerwał współpracę. Oficerowie bezpieki zdecydowali się wówczas odłożyć dokumenty i przez pewien czas nie kontaktować się z agentem.
Na karcie rejestracyjnej TW „Bolka”, ani na jego teczce osobowej nie ma adnotacji „zniszczono protokolarnie ze względu na brak jakiejkolwiek wartości operacyjnej”. Oznacza to, że najważniejsza teczka naprawdopodobniej nie została zniszczona w latach 1989/1990. Archiwiści MSW, którzy w pierwszej połowie 1992 r. na polecenie Antoniego Macierewicza dokonali kwerendy, stwierdzili, że brakuje niektórych dokumentów dotyczących pracy operacyjnej z wykorzystaniem TW ps. „Bolek”. Brakowało m.in. kilku pokwitowań odbioru pieniędzy. Jednakże zachowały się najważniejsze oryginały, w tym zobowiązanie do współpracy (tzw. „lojalka&rdquo podpisane nazwiskiem Wałęsy oraz donosy pisane na zamówienie SB, sygnowane pseudonimem „Bolek”. Stwierdzała to notatka pracowników MSW, którzy przejęli całą dokumentację archiwalną związaną z tą sprawą.
W rękach kapitana
Zgromadzone dokumenty na temat „Bolka” wyjęto w maju 1992 roku z gdańskiego archiwum, włożono do specjalnej teczki, opieczętowano klauzulą tajemnicy państwowej i wysłano do Warszawy. Jak wynika z zachowanych w MSW pokwitowań, teczkę agenta wiózł z Gdańska do Warszawy kapitan Adam Hodysz – były funkcjonariusz gdańskiej SB. W 1984 roku Hodysz został zidentyfikowany przez kolegów z bezpieki jako „wtyczka” „Solidarności” w kręgach SB. Jak wynikało z przeprowadzonego w tej sprawie śledztwa, Hodysz (poprzez Aleksanda Halla – działacza „S” z Gdańska) przekazywał opozycjonistom tajne informacje dotyczące planów działania bezpieki przeciwko opozycji. W 1984 r. został zatrzymany i po krótkim procesie skazany na wieloletnie więzienie. Wyrok w celi odsiadywał razem z Grzegorzem Piotrowskim – skazanym za uprowadzenie i zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki. W roku 1989 Hodysz został zrehabilitowany, pozytywnie zweryfikowany przez komisję Krzysztofa Kozłowskiego i – w konsekwencji – przyjęty w szeregi tworzonego Urzędu Ochrony Państwa.
Teczka zawierająca materiały na temat współpracy agenta „Bolka” dotarła najpierw do gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie (świadczy o tym zachowane „pokwitowanie odbioru dokumentów niejawnych&rdquo . Z jej zawartością zapoznał się później m.in. Antoni Macierewicz.
Prywatna wojna
"Zachowanie Lecha Wałęsy to jego prywatna wojna" – uważa Andrzej Gwiazda. "Panicznie się boi wszelkich prób wyjaśniania prawdy o swojej roli w „Solidarności”". Wałęsa odpiera ten zarzut twierdząc, że wszystko zostało wyjaśnione, a jego oponenci chcą na siłę znaleźć powód, by podważyć jego zasługi. "Sąd Lustracyjny oczyścił mnie z zarzutów, a IPN przyznał mi status pokrzywdzonego" – mówi. Oponenci byłego prezydenta zwracają jednak uwagę, że ustawa o IPN pozwalała przyznać ten status każdemu, kto był inwigilowany przez SB. Nie ma żadnych wątpliwości, że Lech Wałęsa należał do inwigilowanych, jednak nie oznacza to, że sam nie mógł być agentem SB.
