Tekst M. Migalskiego z ostatniego Wprost:
"Gdy słyszy się o tym, jak w Polsce jest duszno, jak nadciąga dyktatura, rodzi się faszyzm i autorytaryzm, ma się ochotę powrócić do szczęsnych czasów III RP. Wtedy demokracja kwitła, a ludowi żyło się szczęśliwie i dostatnio. By nie wyjść na egoistę, zapraszam do tej sentymentalnej podróży czytelników - wejdźmy na powrót do krainy łagodności.
Zaczęło się między pierwszą a drugą turą wyborów w czerwcu 1989 r. Polacy gremialnie odrzucili tzw. listę krajową, na której znaleźli się czołowi działacze obozu rządzącego. Z 35 kandydatów do Sejmu weszło dwóch. Ordynacja nie przywidywała w odniesieniu do listy krajowej drugiej tury. Zapowiadało się, że strona rządowa będzie miała o 33 przedstawicieli mniej, a Sejm o tyluż mniej posłów. Byłoby to złamaniem umów okrągłostołowych, a na to politycy nie chcieli się zgodzić. Cóż było robić? Między turami Rada Państwa za zgodą komunistów i solidarnościowców dokonała zmiany ordynacji wyborczej. Było to złamanie wszelkich zasad demokratycznych, gdyż doszło tym samym do zmiany reguł gry w czasie jej trwania. Na znak protestu przeciwko takim praktykom podał się do dymisji przedstawiciel „Solidarności" w PKW Jerzy Ciemniewski (dzisiejszy sędzia TK). Tak rodziła się demokratyczna III RP.
Na bakier z demokracjąWarto przypomnieć kilka faktów z historii III RP, jak obiad drawski, na którym prezydent Lech Wałęsa przeprowadził wśród generalicji głosowanie nad wotum zaufania wobec ministra obrony. Rzecz niespotykana w cywilizowanym świecie, stawiająca pod znakiem zapytania cywilną kontrolę nad armią, i to w obliczu zapoczątkowania starań o członkostwo w NATO. A słynna już inwigilacja prawicy? Jak dzisiaj zareagowalibyśmy, gdyby doszły do nas wieści, że ABW bada preferencje seksualne Jana Rokity, wprowadza do PO i SLD swoich agentów, których zadaniem jest skłócenie liderów obu partii? Gdzie byli dzisiejsi obrońcy demokracji, gdy 30 funkcjonariuszy UOP na polecenie swoich zwierzchników zrywało w czerwcową noc 1993 r. plakaty informujące o demonstracji Porozumienia Centrum?
Czy ktoś alarmował, gdy poważnie rozważano propozycje Stanisława Cioska, by drugie wybory prezydenckie nie odbyły się w przewidzianym konstytucyjnie terminie, lecz by przedłużyć kadencję Lecha Wałęsy o dwa lata, licząc jej początek od 1992 r., to znaczy od czasu uchwalenia małej konstytucji? Albo gdy Adam Michnik zaproponował na serio, by w drugiej turze Wałęsa zrezygnował na rzecz trzeciego po pierwszej turze Jacka Kuronia?
Ale to już było…Gdy dzisiaj z niepokojem patrzymy na „gmeranie" koalicji w ordynacji wyborczej, to warto sobie przypomnieć, że AWS, UW i PSL zmieniały ordynację do Sejmu tylko po to, by zmniejszyć przewidywane zwycięstwo SLD w 2001 r. Było to 12 kwietnia, czyli pięć miesięcy przed wyborami - zmieniono wówczas metodę liczenia głosów, zmniejszono liczbę okręgów i zniesiono listę krajową. Wszystko to zwiększało szanse partii mniejszych i czyniło zdobycie przez SLD większości parlamentarnej mniej prawdopodobnym. Czy nie uderzało to w demokratycznego ducha?
A upartyjnianie przez rząd instytucji państwowych? - zapyta ktoś zatroskany o standardy europejskie. Warto by mu odpowiedzieć przykładem „ohydnej korupcji politycznej", do jakiej doszło jesienią 2000 r. W zamian za poparcie przez UW budżetu na rok następny AWS zgodziła się na objęcie przez Leszka Balcerowicza, przewodniczącego UW, funkcji prezesa NBP. Że miał do tego kompetencje? Tak, ale PiS atakuje się nie za mianowanie słabych, tylko swoich. Czyż może być bardziej drastyczny przykład upartyjnienia państwa niż objęcie przez szefa jednego z ugrupowań stanowiska prezesa NBP? Gdzie byli wówczas dzisiejsi obrońcy europejskich standardów?
Gdy dziś gromy sypią się na głowę posła Mularczyka za to, że chciał odroczenia rozprawy przed TK ze względu na informacje o dwóch sędziach znajdujące się w IPN oraz żądał wykluczenia trzech sędziów ze względu na ich wcześniejsze opinie na temat lustracji, niech stanie nam przed oczami obraz z marszałkiem Cimoszewiczem w roli głównej. Na początku obrad sejmowej komisji śledczej, która miała go przesłuchać, zażądał usunięcia 8 z 9 posłów komisji, po czym wstał i mimo nawoływań przewodniczącego komisji demonstracyjnie wyszedł z sali. Arogancja władzy?
O aferach w okresie ostatnich rządów nie warto nawet wspominać - jak zagrożona była demokracja, gdy wiceminister spraw wewnętrznych informował bandytów ze Starachowic o prowadzonych przeciw nim dochodzeniach ABW? Notabene tenże minister w ostatnich dniach prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego został przez niego ułaskawiony i uratowany przed więzieniem. Co można było myśleć o stanie demokracji, gdy biznesmen wysłany przez grupę usadzoną w rządzie prowadził z największą gazetą w Polsce grę o wpływy, kształt ustaw i ład medialny, żądając zresztą dla siebie ogromnej łapówki? Albo jakim to standardom odpowiadało pokrzykiwanie premiera Belki z trybuny sejmowej w stronę posłów: „Do roboty!"?
Wypluty knebelCiekawym tematem dzisiejszych rozmów jest także rzekome ograniczanie wolności słowa, z którym mamy do czynienia od kilku miesięcy. Rozkoszne jest to, że zapewniają nas o tym tabuny publicystów i komentatorów z… ekranów mediów prywatnych i publicznych. Dniami i nocami jesteśmy przekonywani o końcu wolności prasy z… łamów krytycznych wobec władzy dzienników i tygodników. Warto więc odbyć na chwilę podróż w złote czasy III RP. Gdzie były wolne media, gdy pijany prezydent Kwaśniewski zataczał się nad grobami polskich oficerów w Charkowie? Jedynie Maria Przełomiec, dziennikarka polskiej sekcji BBC, poinformowała o tym - w sposób zresztą zawoalowany - swoich słuchaczy. Dopiero po czterech dniach Tomasz Lis wymusił na swoich przełożonych w TVN emisję materiału z tego wydarzenia. Tyle że w studiu był już Ryszard Kalisz, by oświecić Polaków, że zataczanie się Kwaśniewskiego to wynik choroby goleni prawej.
Jak wyglądał pluralizm telewizji publicznej pod rządami działaczy partyjnych - Miazka, Walendziaka, Kwiatkowskiego i Dworaka? Dziś, gdy o lustracji, aborcji czy konwencji PO rozmawiają Piotr Semka z Jackiem Żakowskim czy Bronisław Wildstein ze Sławomirem Sierakowskim, mamy wreszcie wolność mediów, a czasy, gdy o tematach w wieczornych serwisach telewizyjnych decydowała ranna lektura jednej gazety, są już przeszłością.
I kto to mówiPrzykłady, które można by dowolnie mnożyć, powinny podziałać otrzeźwiająco na wieszczących rychłe nadejście epoki lodowcowej dla naszej demokracji. Dziś nie jest ona bardziej zagrożona, niż była po 1989 r. Tyle że znaczna część beneficjentów III RP znalazła się w politycznej i mentalnej opozycji. Testem na ich demokratyczność będzie, czy to zniosą i pogodzą się z tym, że na jakiś czas nie będą siłą dominującą w życiu politycznym.
Na koniec podróży po III RP jedna jeszcze uwaga, także historyczna. Mogę cierpliwie słuchać peror na temat zagrożeń demokracji, gdy padają z ust Milewicz, Michnika, Geremka czy Wałęsy. Nie zgadzam się z nimi, ale ci ludzie w czasach, gdy odwaga nie była tak tania jak dzisiaj, walczyli o to, bym ja mógł się dzisiaj publicznie z nimi spierać. Często płacili za to bardzo wysoką cenę. I zawsze będę inaczej traktował ich samych oraz ich wypowiedzi niż apele Kwaśniewskiego, Olechowskiego, Szmajdzińskiego czy Siwca. Bo w czasach, gdy naprawdę w Polsce nie było demokracji, a ludzie w jej imię ginęli na komisariatach i na demonstracjach, ten pierwszy był komunistycznym aparatczykiem, drugi agentem służb specjalnych dyktatorskiego państwa, a dwaj pozostali cynicznymi karierowiczami. Ale na tym koniec, bo musielibyśmy się udać w następną podróż nostalgiczną - do PRL."
Za: Wprost.pl