Kiedy Michnik zdecydował w 1989 r., żeby z „ludzi kultury” uczynić nowy Dwór odnowionej władzy, kontynuował oczywiście komunistyczną praktykę pozłacanej klatki, w jakiej ich trzymano w PRL. Funkcję KC przejęła Fundacja Batorego, Politbiurem było Prezydium OKP, nowym I sekretarzem zaś... no cóż, boski Adaś nie należy do ludzi znanych ze skromności i odrazy do sprawowania władzy.
Najważniejsze funkcje w nieformalnym wydziale propagandy objęli agenci: Drawicz prowadzony przez Rywina, krakowski TW Sowa i d. sekretarz KC, TW Rycerz, Marek Król. Jako zaplecze mieli sen. Szczypiorskiego (który w 1983 r. bardzo comme il faut publicznie się nawrócił – po czym o tym zapomniał...), Lesława Maleszkę (który m.in. wskazywał na łamach „GW” na błędy i niedociągnięcia Władimira Bukowskiego) – oraz rzecz jasna całą michnikowską sforę, którą Nadredaktor w wybranych momentach spuszczał ze smyczy. Rolę świeckich kapłanów odgrywały dyżurne Autorytety.
Jednego z nich, specjalistę od konstytucji i od (anty)lustracji Wiktora Osiatyńskiego spytałem kiedyś na antenie, czy nie sądzi, że przeciwnicy lustracji powinni przed zabraniem głosu pokazać zawartość swoich teczek, by nie być posądzonym o prywatę. Pan profesor omal się nie udławił z oburzenia, a uczynna pani redaktor szybko mnie wyłączyła. Dopiero potem doszły do mnie pogłoski co do rzekomej przyczyny sławnego, bo przez niego samego opisywanego (i podobno pokonanego) alkoholizmu tego utytułowanego uczonego.
Wraz ze współpracownikami MSW i WSI zaludniającymi telewizję oraz młodszymi aspirantami do uczestnictwa w Układzie – stali się oni tarczą i poniekąd kośćcem rządów agentury w Polsce.
Od połowy lat 90. zyskali potężne wsparcie w Polsacie Solorza i TVN, dokąd się przeniósł ob. Subotić. Była jednak także cała masa tradycyjnych agentów wpływu. O niektórych dowiedzieliśmy się dopiero niedawno, jak o W. Giełżyńskim – zastępcy red. nacz. „Tygodnika Solidarność”, potem pełniącego tę funkcję w „SuperEkspressie” (pamiętny atak na komisję ds. Rywina). Sam „Tygodnik Solidarność” stracił za jednym zamachem połowę czytelników za przyczyną nowego naczelnego Andrzeja Gelberga; w listopadzie 1990 r. wydrukował on wypowiedź Tadeusza Mazowieckiego, w której ten określił goszczące go pismo jako szmatę (jak zauważył Piotr Wierzbicki, który po tym incydencie wycofał się ze współpracy, ludzie nie kupują pisma po to, by w nim przeczytać, że są godnymi pogardy nabywcami szmaty). Udało się też zmarginalizować „Tygodnik Gdański”, a potem dziennik „Nowy Świat”, kierowany przez Wierzbickiego – czyli Elżbietę Isakiewicz. W tymże dzienniku sekretarzem redakcji został d. dziennikarz „Żołnierza Wolności”; gazety na lewo od „Trybuny Ludu”. Funkcję tę w nowej redakcji pod zarządem p. Isakiewicz, czyli „Gazecie Polskiej” objęła d. sekretarka Zarządu Związku Łowieckiego, czyli elitarnego klubu właścicieli PRL.
Literatów i dziennikarzy wsparli aktorzy i reżyserzy; niektórzy odnaleźli się na liście IPN, ochrzczonej listą Wildsteina. Zalali oni Polskę filmami o tym, jacy żałośni troglodyci ją zamieszkują – produkując się też masowo w telewizji. Szczególną rolę odegrała Olga Lipińska, o której w podziemnym czasopiśmie „Kraj” (z 2 II 1984 r.) można było przeczytać, że powiadomiła władze o nazwiskach inicjatorów akcji wyklaskiwania aktorów-kolaborantów. Ta sama reżyserka złożyła donos na aktorów, którzy odmówili udziału w przygotowywanym przez nią programie telewizyjnym (Powtarzała się pogłoska, że w czasie rozmowy z Rakowskim zaproponowała, by odebrać kartki aktorom uczestniczącym w bojkocie). Jej mąż, szef „Twórczości”, Jerzy Lipiński ogłosił w 1994 r., że Polska Ludowa była krajem pełnego rozkwitu kultury. Ostoją michnikizmu stał się też PAN-owski Instytut Badań Literackich, gdzie publikowano książki piętnujące aktualnych wrogów klasowych, czyli niedobitki akowsko-solidarnościowej reakcji.
Przez 12 lat filarem ministerstwa kultury pozostawał człowiek, który od 1969 r. wiernie służył władzy i jej zbrojnym organom; obecnie dyrektor Muzeum Narodowego. Można też domyślić się, jakiego rodzaju zasługi położył dla Partii Wewnętrznej Waldemar Dąbrowski; dawniej szef klubu „Stodoła” i dostarczyciel miłego towarzystwa dla wyższych rangą towarzyszy, a po 1989 r. przykład nowej „karuzeli stanowisk”. Media były pod szczególnym nadzorem SB: dla władzy były to przecież tylko nośniki aparatu propagandy. Cytowany przez „Newsweek” (11.06.2006) historyk z IPN twierdzi, że konfidentami była minimum połowa dziennikarzy. Można spokojnie założyć, że niemal wszyscy częściej drukowani, a na pewno pokazywani w TV byli TW. Jak twierdzą autorzy artykułu, żadna inna grupa zawodowa nie ma tak „przetrzebionych” danych archiwalnych.
Inną kategorią byli korespondenci zagraniczni, przejmowani przez wojsko lub od razu przez Moskwę. I nie jest przypadkiem, że np. Ryszard Kapuściński (który zresztą w jednej z książek pisze, że „przedstawiał opisy sytuacji” odpowiednim towarzyszom) do końca prezentował poglądy charakterystyczne dla skrajnej lewicy. Być może, IPN ukaże nam dokładny mechanizm „wszczepiania” agentów w zespoły redakcyjne czy wydawnicze, gdzie mogli wykazać się nabytą w czasie szkolenia umiejętnością „dezintegracji grupy”. Ciekawe byłoby zwłaszcza prześledzić ich działalność w pismach katolickich, które w latach 80. były namiastką wolnej prasy. Gdy w ramach „pełzającej odwilży” władze wydawały pozwolenia na wznowienie wydawania czasopism zlikwidowanych w 1946 r., pieczę nad nimi przejął Interpress, czyli MSW. Czy biskupi byli świadomi tych „implantów”, czy też wybierali – z rezygnacją – „niewiedzę”? Jak to się stało, że sekretarzem miesięcznika zakonu michalitów „Powściągliwość i Praca” – w którym w latach 80. publikowała cała warszawska elita – stał się nikomu nieznany Jacek Żakowski? Wyróżniał się wtedy czołobitnością wobec tzw. nazwisk i pogardą dla zwykłych czytelników, którzy czasem nadsyłali swoje teksty. Dziś to czołowy antylustrator i dobry znajomy gaspadina Smołokowskiego z firmy J&S (o oczywistych koneksjach) – który to pan S. jest jednocześnie właścicielem „Zwierciadła”; pisma, które upodobało sobie Żakowskiego jako laureata jego nagród.
W jaki sposób w tymże piśmie pojawił się w 1988 r. i od razu zaczął pełnić funkcję besserwisera Jan Grosfeld, ledwie co nawrócony, nie wiedzący nawet, jak zwracać się do księży? Człowiek ten zrobił potem wielką karierę, został członkiem Komisji Dialogu z Judaizmem, a potem profesorem na ATK, obecnie Uniwersytetu im. S. Wyszyńskiego – w redakcji zajmował się natomiast blokowaniem tekstów rozliczeniowych oraz bezustannym intrygowaniem; sam zresztą niemal nic nie drukował. Udało mu się ostatecznie tak skonfliktować zespół, że odeszła z niego Ewa Polak-Pałkiewicz, najbardziej zaangażowana w pracę, katoliczka nie tylko na pokaz (To, że sam zakon to tolerował, każe znów zadać kolejne pytania o wpływy agentury w Kościele).
Grosfeld stał się głównym specjalistą od propagowania w różnych telewizjach filozofii „wybaczania w ciemno” – tłumacząc, że wszyscy jesteśmy grzeszni, nie mamy więc prawa osądzać innych: nawet zbrodniarzy. Wszystko to podane w słodko-kwaśnym sosie „rozumiejącego miłosierdzia” – i oczywiście w całkowitej sprzeczności z Ewangelią i nauką Kościoła.
W 2004 r. odnalazł się na liście IPN, co obiecał wyjaśnić – jak na razie bez powodzenia...
--------------------
Za:
http://www.opcja.pop.pl/numer65/65sko.html
Zdrada swoich wyborców przez Wałęsę była czymś bez precedensu w politycznej historii ludzkości. Nigdy jeszcze polityk wybrany na najwyższe stanowisko nie zaczął niemal natychmiast po jego objęciu realizować dokładnie odwrotnej polityki niż ta, którą obiecał.
Tę niesamowitą sytuację dobrze zilustrował Arkadiusz Gacparski, który narysował „cichego” wręczającego Wałęsie długą listę, ze słowami: „Mamy tu nazwiska wszystkich ekstremistów, którzy na pana głosowali, panie prezydencie”.
Dziś naturalnie wszyscy, którzy chcą wiedzieć, znają jego przeszłość. Według Krzysztofa Wyszkowskiego, Wałęsa został zwerbowany prawdopodobnie już przed Grudniem 1970 r. Czy mógł być jednym z prowokatorów strajków? Trzeba pamiętać, że kulisy ówczesnych wydarzeń, które obaliły Gomułkę, do dziś są niejasne. W wielu relacjach powtarza się zadziwiająca opowieść o tajemniczej kobiecie w drogim futrze, która w tych dniach podpalała zbiorniki i magazyny (tzw. dziewczynka z zapałkami). Po cóż zwykli ludzie mieliby wymyślać taką niestworzoną historię? Wiemy, że istniało aż pięć sztabów, które miały rozwiązać kryzys – wiemy też, że najważniejszym z nich dowodził adm. Janczyszyn, który musiał mieć stały kontakt z min. obrony Jaruzelskim. Wiemy, że ten ostatni to „Wolski”, najważniejszy agent Moskwy w Polsce. Jest zupełnie uzasadnione przypuszczenie, że powtórzono wtedy – z powodzeniem – nieudaną próbę wymiany kierownictwa, jaka została podjęta w Marcu 1968 r. Kontrargument, że ryzyko było nieopłacalnie duże, gdyż przecież strajki wymusiły poważne ustępstwa władzy, jest niecałkiem trafny: robotnicy Wybrzeża wówczas przegrali. Odwołanie podwyżek cen wymusił dopiero w lutym spontaniczny, desperacki strajk włókniarek, głuchych na wszelkie apele. Tam wzniesiony przez Wałęsę okrzyk „pomożemy!” – nie miał żadnych szans.
Dostępne są już relacje o tym, w jaki sposób Wałęsa został działaczem opozycji, a potem wodzem Związku; choć na razie wciąż jest to wiedza „nieoficjalna”. Wałęsa kiedyś nie wytrzymał swej roli i wyznał wszystko Gwiazdom i Walentynowicz; zgodził się też, by zostało to nagrane. Pani Ania, jak mi mówiono, oddała jednak taśmę Bogdanowi Borusewiczowi; ten zaś najwyraźniej uznał potem, że jej ujawnienie zwichnie jego karierę. Albo „zaszkodzi procesowi przemian”.
W „Tygodniku Solidarność” z 26 sierpnia 1994 r. znajdujemy relację działacza emigracyjnego, dawnego opozycjonisty Andrzeja Jarmakowskiego: W najbliższym otoczeniu Wałęsy typowano nieraz, kto może być agentem. Wachowski zawsze zajmował pierwsze miejsce na liście – również (o dziwo) u Wałęsy. Mimo to w znacznym stopniu decydował o wszystkich sprawach personalnych. Powołanie Prezydium KK po Zjeździe w 1981 r. wyglądało tak, że Wachowski napisał w samochodzie skład osobowy i dał go Wałęsie. Przeraziłem się, gdy zobaczyłem tę kartkę. Lech zgodził się na wszystko.
Gdy Wachowski mówił „nie” – to Wałęsa zmieniał decyzję. Przed publicznymi wystąpieniami Wachowski instruował Lecha, co ma mówić. I Wałęsa to mówił!
Przywódca śląskiego, największego Regionu „Solidarności”, Andrzej Rozpłochowski – po 13 grudnia jeden z 11 najważniejszych więźniów politycznych przetrzymywanych do października 1984 r. na Rakowieckiej – pisał po latach o kryzysie bydgoskim: Wałęsa, wbrew stanowisku głównych regionów, nie chciał dopuścić do zwołania posiedzenia Komisji Krajowej. (...) Rozmowy z nim nigdy nie zapomnę. Na mój wniosek, że trzeba natychmiast zwołać posiedzenie kierownictwa „Solidarności”, Wałęsa wrzasnął: – Co ty będziesz tam podskakiwał? Przyjadę na Śląsk i na stadionie w Chorzowie zrobię wiec. Ludzie postawią ci szubienicę, a mi tron, ciebie powieszą, a mnie będą wielbili.
Mimo zdumienia, błyskawicznie odpowiedziałem, że chyba nie wie co mówi, ale niech przyjeżdża, to zobaczymy co będzie. (Było paru świadków tej wymiany zdań).
W książce „Tajne dokumenty Biura Politycznego...” możemy przeczytać wypowiedź St. Kani na posiedzeniu Biura Politycznego 2.10.1980 r., który używa terminologii SB: Łącznik Wałęsy złożył w KW propozycję odwołania strajku pod warunkiem... 23 12 1980 dodaje otuchy towarzyszom: Nie wierzę w niebezpieczeństwo wyrzucenia Wałęsy. Przestrzega też przed przedobrzeniem w propagandzie: Nie hamować wszystkiego, co krytyczne w stosunku do Wałęsy.
17.01.1981 r. gen. Mirosław Milewski, mówiąc o zagrożeniach dla władzy bynajmniej nie traktuje go jak wroga: W rozmowie premiera z Wałęsą należałoby mu uświadomić te sprawy.
Za czasów rządów Jaruzelskiego Wałęsa nie uczestniczył w pochodach i wypowiadał się rzadko – a i wówczas „Wolna Europa” musiała to cenzurować, gdyż inaczej jego medialny „charyzmat” zostałby zagrożony. 1.11.1986 r. np., proszony o podanie planów politycznych, w wywiadzie dla „Spiegla” oświadczył: Tak czy owak, celem w sumie najważniejszym jest konstruktywna kolaboracja: prawdziwa i natychmiastowa. „Solidarność” to reformy; reszta była tylko powłoką.
Cudzoziemscy autorzy, opisujący spotkania z Wałęsą, mówią bez ogródek: to prymityw, który nic nie wie o świecie, a jego wyobrażenia o państwie i polityce to zadziwiające fantazje zatrącające o groteskę (Polecam zwłaszcza: Guy Sormana „Wyjść z socjalizmu” z 1991 r.).
W Polsce jednak okazał się – wobec bierności Kościoła – jedyną siłą zdolną przerwać dryfowanie Mazowieckiego (Przypomnijmy: pierwotny plan Salonu zakładał wolne wybory dopiero w 1993 r.). Jarosław Kaczyński, wysuwając jego kandydaturę do stanowiska prezydenta, nie wiedział jeszcze nic o „Bolku”. Jednak patrząc trzeźwo, wiedza ta niewiele by chyba zmieniła w sytuacji, gdy środowiska patriotyczne nie dysponowały żadnym narzędziem politycznym (poza poparciem kilku niezbyt liczących się politycznie biskupów i niezorganizowanymi odruchami oburzenia szeregowych członków „Solidarności&rdquo .
Po wyborze na prezydenta Wałęsa, jak udokumentowali to liczni dziennikarze, a przede wszystkim Inga Rosińska i Paweł Rabiej, otoczył się przy pomocy Wachowskiego szczelnym murem gdańskich esbeków – których wszechmocny minister (d. taksówkarz i sutener) urządzał na posadach w UOP. Wachowski był też głównym pośrednikiem między Belwederem a najważniejszymi bankowcami, wywodzącymi się często z kręgów SB lub Wojskowej Służby Informacyjnej. W prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego znaleźli posady generałowie i pułkownicy czynni przy wprowadzaniu stanu wojennego.
Za:
http://www.opcja.pop.pl/numer64/64sko.html
Inne części:
http://www.opcja.pop.pl/numer63/63sko.html
http://www.opcja.pop.pl/numer55/55sko.html