"Największą karierę — jak w rosyjskich bajkach o trzech braciach — zrobił oczywiście najgłupszy: Stefan Jędrychowski. Po powtórnym wkroczeniu Sowietów — 15 czerwca 1940 — został deputowanym do „Sejmu Ludowego" Litwy i wraz z tą niesławną instytucją przyłączał Litwę do ZSRR; potem trafi do ZPP i LWP, rzecz jasna, jako politruk. Za wieloletni serwilizm zostanie nagrodzony stanowiskiem w PRL — będzie kilkakrotnie ministrem, a nawet wicepremierem.
• Bardziej złożone będą losy młodszego o lat dziesięć Leopolda Tyrmanda, który zostanie nie tylko współredaktorem Prawdy Kom-somołskiej (organu litewskiego Komsomołu), ale także naczelnym Prawdy Pionierskiej, przeznaczonej do indoktrynowania najmłodszych. Będzie wysługiwał się gorliwie — i to tak (142 felietony w stałej rubryce „Na kanwie dnia" w Prawdzie Komsomolkiej to tylko część dorobku!), że aż wzbudzi to podejrzenia. No bo albo wariat, albo szpicel na czele tak ważnego wychowawczo organu!? Podobno w czerwcu 1941 roku Tyrmand będzie nawet aresztowany przez NKWD i — wedle nie sprawdzonych opinii — zostanie uwolniony przez Niemców z pociągu mającego go wywieźć w głąb Rosji. Niewykluczone jednak, iż był to zwykły sowiecki pociąg ewakuacyjny dla zaufanych aparatczyków, a Tyrmand, który chciał nim zwiać, po prostu miał pecha i został „wyzwolony" przez Niemców. Po zorientowaniu się, iż na Litwie Niemcy również będą prześladowali Żydów, Tyrmand wpada na koncept godny Zagłoby: zgłasza się na roboty do Rzeszy, gdzie — udając Francuza — przetrwa okupację. Po wojnie zostanie znów dziennikarzem (od Rzeczypospolitej po Tygodnik Powszechny); rozgłos zdobędzie powieścią pt. Zły, a w 1965 roku wyjedzie na stypendium do Paryża i pozostanie na Zachodzie.
Znacznie gorzej powiodło się Henrykowi Dembińskiemu. Został wędrownym propagandzistą wysyłanym na wiece, by namawiać — a to do wyborów do „Sejmu Ludowego" Litwy, a to do przyjmowania sowieckiego obywatelstwa — w czasie gdy trwały już deportacje, przerwane atakiem Niemców. Uciekający z Wilna towarzysze radzieccy o Dembińskim jakoś zapomnieli. Po pewnym czasie rozstrzelali go Niemcy. Został wydany przez białoruskich chłopów, którzy zapamiętali go z wiecowych wystąpień.
• Najbardziej dramatycznie potoczyły się losy Teodora Bujnickiego. Wybitny ten poeta, kolega i rywal Miłosza, był autorem jednego z najpiękniejszych polskich wierszy:
LITWO, ojczyzno moja. Żarliwie i prosto powtarzam słowa naszego pacierza. Ziemio nieżyzna bławatków i ostów, białych kościołów na płaskich wybrzeżach, nieba smutnego i szerokich mgieł, jezior, szumiących trzcinami.
LITWO. Suchymi, gorzkimi wargami, którym brakuje wiary i nadziei, szepczę i wołam twe imię, twą nazwę, a wiatr głęboki topolami chwieje i klaszcze w liście pochylonych drzew.
Po głodnych drogach idących w ugory, domów zapadłych w trumnę zgniłych ścian bydło, powraca do domu wieczorem, a wielkie słońce, jak czerwony dzban na gęste chmury leje żywą krew.
LITWO. Ojczyzno upartych niepogod, podarta wichrami jak wiszar, skrzywdzona przez stulecia i bóstwa, miecze z pochew obłoków wyszarp, sypnij gradem, niech potokiem chlusta, daj nam patos i ogień włóż w usta!
Cisza!
Okupacyjny charakter... rządów polskich, ich „jarzma" nie budzi wątpliwości poety; nie budzi też wątpliwości siła ZSRR. Jedyne, co budzi wątpliwość, to to, czy wypada datować nowy rok od 1 stycznia, czy nie słuszniej od 15 czerwca 1940...
Dzięki temu i podobnym utworom Bujnicki stał się jednym z najbardziej znienawidzonych Polaków, był wielokrotnie krytykowany w prasie podziemnej, otrzymał ostrzeżenie od oficerów ZWZ. Trudno powiedzieć, czy zrobiło to wrażenie na poecie; jeżeli nawet tak — nie na długo. Kiedy w roku 1944 ponownie zaczną się rządy Rosjan — Bujnicki przystąpi znowu do organizowania, a raczej do sowietyzowania kultury. Zasłynie nie jako poeta, lecz jako nadgorliwy wykonawca zleceń NKWD — jeśli nie cichy współpracownik tej instytucji. Zginie z wyroku podziemnego sądu Rzeczypospolitej 28 listopada 1944 roku. Będzie to jedyna tego typu egzekucja w dziejach Polski.
Niestety, nie będzie to jedyny przypadek kolaboracji.
Wilno leżało na peryferiach kultury sowieckiej. Potwierdzeniem tego był lekceważący stosunek władz okupacyjnych do służących im propagandzistów nawet tej klasy, co Dembiński, Bujnicki czy Tyrmand. Jeszcze mniej ważne były przygraniczne ośrodki, ale nawet tam, nie przypadkiem, znaleźli się po wybuchu wojny komunistyczni aparatczycy. Wielu z nich zrobi potem karierę w PRL, więc warto może odnotować ich nazwiska.
• W Białymstoku zaczną karierę — po 17 września — Bolesław Jaszczuk i Ignacy Loga-Sowiński, a więc późniejszy wicepremier i późniejszy szef związków zawodowych. W Białymstoku też będą budować Zachodnią Białoruś do 1941 roku Marceli Nowotko i Alfred Lampe, krócej zaś Melania Kierczyriska (występująca często pod swoim rodzinnym nazwiskiem — jako Melania Cukier). W Białymstoku wreszcie działała Małgorzata Fornalska, u której wiosną 1941 zamieszkał i zadziałał Bolesław Bierut.
• W Łomży znajdzie się Zenon Nowak — kolejny wicepremier i do 1956 roku dosyć ważny członek Politbiura; w Łomży będą też działać Jan i Maria Turlejscy. On — członek tzw. „grupy inicjatywnej PPR", zginie w 1942 roku w tajemniczym wypadku samolotowym; ona zostanie jednym z głównych politrukow od historii, będzie organizowała Wydział Historii Partii przy KC PPR. Przez długie lata będzie fałszowała historię, na starość zacznie ją nieco odfałszowywać.
• W Pińsku wylądują przejściowo Aleksander Zawadzki i Roman Zambrowski, przyszli liderzy frakcji „politrukow" w kompartii. Pierwszy zostanie w przyszłości przewodniczącym Rady Państwa PRL, drugi będzie rządził naprawdę — jako szef Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, terroryzującej Polskę w latach 1945-1954. Po drugiej stronie bagien, w Kowlu, bliżej nie określone zadania będzie wykonywał Lucjan Szenwald — nim zostanie ściągnięty do Lwowa. Młody i wszechstronnie utalentowany karierowicz byłby zapewne jednym z dygnitarzy PRL, Borejszą i Ważykiem w jednej osobie (więc: Worejszą albo nawet Bożykiem...)
Z biegiem czasu prace nad budowaniem sowieckiego ustroju na terenach zagrabionych Polsce skoncentrują się w dwóch ośrodkach: w Mińsku — stolicy Białorusi i we Lwowie — stolicy „Ukrainy Zachodniej". Tam pojedzie większość aktywistów, tam powstanie polskojęzyczna prasa, tam rozpoczną działalność ośrodki szkoleniowo-propagandowe. W Mińsku polscy kolaboranci zaczną się gromadzić wokół Sztandaru Wolności, redagowanego przez zruszczonego Polaka z Białorusi, Stefana Majchrowicza. Pierwsze skrzypce będzie grał tu jednak Jakub Berman, działacz o tajemniczej przeszłości związanej z NKWD. On to razem z Bierutem „rozwiązywał" z ramienia Międzynarodówki Komunistyczną Partię Polski, potem, latem 1941, objawił się pod Moskwą jako kierownik ośrodka przygotowującego kolejne Grupy Inicjatywne do zrzutu na teren Polski; po „wyzwoleniu" również do spółki z Bierutem będzie rządził tą sowiecką Polską. W Sztandarze Wolności udzielali się także: Janina Broniewska, która szkody wyrządzać będzie głównie w literaturze dla dzieci, oraz Juliusz Burgin, Stefan Wierbłowski i Wilhelm Bilig, którzy szkodzić nam będą jako wiceministrowie i partyjni kierownicy różnych dziedzin — informacji, transportu, łączności. Ostatni z nich będzie nawet prezesem polskiej radiofonii oraz Pełnomocnikiem Rządu do Spraw Pokojowego Wykorzystania Energii Jądrowej, a to znaczy, iż będzie się cieszył większą miłością Kremla niż Sokorski i Drawicz razem wzięci.
Generalnie jednak biorąc, Mińsk nie był ważnym ośrodkiem. Władze ZSRR nie chciały tu koncentrować Polaków, bojąc się, iż zdominują oni słaby w mieście żywioł białoruski. Aktywiści, którzy nie chcieli zostać na tym bocznym torze, szybko przenieśli się do Lwowa.
• Poletkiem doświadczalnym sowieckiej kultury polskiej miał właśnie być Lwów. To była próba generalna PRL. Z lwowskiego „lobby" wywodzi się większość późniejszych prominentów. We Lwowie robił karierę Władysław Gomułka — przyszły sekretarz KC PPR i KC PZPR. W latach 1934-35 ukończył on szkołę partyjną w Moskwie pod pseudonimem „Kowalski", co wyjaśnia dlaczego, jako jeden z nielicznych, w maju 1941 został przyjęty do WKP(b). We Lwowie działał także prawdziwy Kowalski — Aleksander — późniejszy sekretarz Komitetu Warszawskiego PPR i przewodniczący ZWM. We Lwowie znalazł się też Jakub Prawin, późniejszy przedstawiciel Polski w różnych ciałach międzynarodowych i dyrektor Banku Narodowego. I tu oczywiście był Borejsza — główny „inżynier" kultury sowieckiej w Polsce.
Zapotrzebowanie na kolaborantów umożliwiło wielu komunistom kariery w stylu iście amerykańskim. Czeladnik piekarski Kazimierz Witaszewski został mianowany kierownikiem piekarni, potem wyląduje w LWP, gdzie zostanie szefem Głównego Zarządu Politycznego WP i wiceministrem — zastępcą Rokossowskiego. Adam Schaff, który zacznie karierę od gorliwego „obsługiwania" różnych szkoleń po linii stalinizmu (m.in. przymusowych nasiadówek w Ossolineum), awansuje od otrzymanej we Lwowie godności starszego agitatora poprzez stopień majora-politruka (stopień zresztą niepewny) do stolca głównego ideologa PRL i będzie w czasach stalinizmu przeprowadzał polowania na czarownice na uczelniach. Jako młody marksista zabłyśnie we Lwowie znany potem stary marksista i szef różnych wydawnictw Marek Fritzhand; w Czerwonym Sztandarze zadebiutuje student prawa Uniwersytetu Iwana Franki, Roman Szancer, który drugą część okupacji przetrwa już w Warszawie na tzw. aryjskich papierach, jako Roman Szydłowski. Pod tym nazwiskiem zrewanżuje się Polakom, wprowadzając po „wyzwoleniu" ustrój powszechnej szczęśliwości — jako oficer Komendy MO/UB na Kraków... Przez stanowiska szefa propagandy i cenzora Szancer-Szydłowski dotrze do funkcji prezesa Klubu Krytyki Teatralnej ITI, co uczyni zeń reprezentanta polskiej kultury na Zachód. W wolnych chwilach będzie tłumaczył i propagował Brechta — jako wzór komunistycznego bohatera naszych czasów. Uda mu się tym kultem zarazić paru poetów Nowej Fali i w ten sposób przyczyni się Szydłowski do odnowy polskiej poezji w duchu „europejskiego" marksizmu...
We Lwowie objawią się także inni uzdolnieni studenci, zwłaszcza Walenty Titkow i Janek Krasicki. Oni też zrobią kariery. Pierwszy dłuższą, ale mniej barwną: zostanie zawodowym sekretarzem, a to KW w Krakowie, a to KD w Warszawie, przez krótki okres będzie nawet wiceministrem zdrowia... Kariera Krasickiego będzie krótsza, ale barwniejsza. W 1943 roku dojdzie do stanowiska przewodniczącego ZWM i członka Komitetu Warszawskiego PPR — to jawna część życiorysu. Istniała jednak i tajna, o której trzeba będzie jeszcze wspomnieć. Dzięki usługom politycznym świadczonym radzieckim towarzyszom we Lwowie przyspieszyły swe kariery polityczne Wanda Wasilewska i Julia Bristigierowa; pierwsza na szczęście pozostanie w ZSRR i całkiem się zsowieci, druga awansuje do rangi szefowej V Departamentu MBP (partie, organizacje kulturalne, wyznaniowe i in.), na starość zaś zrobi się liryczna i jako szefowa „Naszej Księgarni" będzie sama sobie wydawać książki dla dzieci. I sama będzie je czytać.
Listę tę można przedłużać i przedłużać. We Lwowie zasłuży się władzom Janusz Zarzycki, jeden z peerelowskich szefów ZMP, GZP i wiceminister obrony; we Lwowie będzie działał zasłużony już wcześniej dla Kremla Wiktor Grosz (Izaak Medres) — przyszły szef Informacji Wojskowej; we Lwowie zacznie karierę Mieczysław Lesz — późniejszy minister handlu i jeszcze tam czegoś; we Lwowie błysną lojalnością późniejsi ministrowie oświaty i kultury: Stanisław Skrzeszewski (przejściowo także sprawy zagraniczne) i Wincenty Rzymowski; we Lwowie czymś tam błyśnie minister propagandy, a były zakonnik, Stefan Matuszewski; we Lwowie objawi się przyszły sekretarz krakowskiego KW i wiceminister rolnictwa Czesław Domagała; tam także przyszły szef wydawnictw wojskowych i szkolnych Adam Bromberg, także przyszły wiceminister spraw zagranicznych Marian Naszkowski, także przyszły szef propagandy (członek WKPb!) Artur Starewicz, także przyszły propagandzista wojskowy i wiceminister łączności Henryk Baczko, zaś wśród młodych, chwalonych przez Czerwony Sztandar komsomolców — Bronisław Baczko i Artur Międzyrzecki. Jeśli dorzucić do tego Hoffmana i Hollanda, Sokorskiego i Werfla, Romę Granas (dyrektorkę szkoły partyjnej!) i Kotta z Kat-zem, można śmiało wyciągnąć wniosek, iż do władz PRL wchodziło się nie z listy wyborczej, ale z listy kolaborantów."
Za: B. Urbankowski, Czerwona msza czyli uśmiech Stalina, t. 1, Warszawa 1998, s. 61- 68.