
Solidarność Walcząca wywodziła się w dużym stopniu z NSZZ „S”. Ale nie tylko. Wyrosła ze specyficznych warunków stanu wojennego i w znacznym stopniu uformowała się w oparciu o ludzi skupionych wokół „Biuletynu Dolnośląskiego”.
Infrastruktura powstającej organizacji powiązana była z komórkami związkowymi, lecz stanowiła również dorobek grupy osób działających poza „Solidarnością”. Ludzie, którzy odeszli w wyniku podziału we władzach dolnośląskiej „S”, zabrali ze sobą większą część sprzętu poligraficznego i przede wszystkim dwa powielacze, na których drukowane było „Z Dnia na Dzień”.
Ponieważ „Z Dnia na Dzień” przechodziło od nr. 64 w ręce innego zespołu redakcyjnego, bezpośrednio zależnego od Frasyniuka był on zdania, że wraz z tytułem powinien przejąć całe zaplecze, służące do wydawania pisma; zaplecze, które uważał za własność Regionalnego Komitetu Strajkowego. W związku z tym zażądał wydania sprzętu na ręce przedstawiciela RKS.
Spór w sprawach finansowych legł u początków powstania SW. Natomiast nieporozumienia dotyczące podziału sprzętu były następstwem tegoż powstania i stanowiły element, który oddalił od siebie i zraził wzajemnie działaczy szczebla kierowniczego (ci bowiem tylko orientowali się w niuansach) SW i RKS. Inaczej widzieli kwestię przynależności sprzętu pierwsi członkowie SW. Nie był to nawet problem interpretacji faktów, ale samych faktów, co do których obie strony nie mogły się porozumieć. Szef zespołów redakcyjnych „Z Dnia na Dzień” – „Tomek” (Lazarowicz) – wyjaśnia sprawę powielaczy w liście do RKS: „Z dostępnych mi informacji wynika, że przedstawiciel RKS-u żąda wydania mu dwu powielaczy będących obecnie w posiadaniu »Solidarności Walczącej«. Informuję, że jeden z tych powielaczy stanowi własność „Biuletynu Dolnośląskiego” (od 13.12.1981 r. pracował na potrzeby »Z Dnia na Dzień« , drugi zaś jest własnością prywatną (...). W związku z powyższym żądania ww. przedstawiciela RKS-u uważam za bezpodstawne”. Drugi powielacz, którego domagał się Frasyniuk, został przez redakcję pozyskany na własność w sposób oryginalny, ale nie pozostawiający wątpliwości, iż nie należał uprzednio do NSZZ „S”.
Z uwagi na odejście z RKS szefa działu propagandowo-informacyjnego oraz na brak sprzętu nowa redakcja „Z Dnia na Dzień” borykała się z trudnościami wydawniczymi. Pozostanie pisma bez wcześniej wypracowanego zaplecza, niezależnie od motywów i faktycznej przynależności tego zaplecza, zostało odebrane w kręgach RKS jako niemal celowe utrudnienie płynnego przejścia pisma w inne ręce. Założyciele SW inaczej interpretowali fakt nieprzekazania sprzętu przedstawicielowi RKS. Dla nich było rzeczą oczywistą, że zabierają ze sobą to, co wcześniej należało do struktur z nimi związanych bądź zostało przez te struktury wypracowane. Nie było zatem płaszczyzny porozumienia. Brak wcześniejszego doprecyzowania spraw własnościowych uniemożliwił porozumienie się w momencie rozłamu, który ze swej natury jest konfliktogenny.
Morawiecki podkreśla, że drukarnie związane z pismem, a potem Porozumieniem Solidarność Walcząca dostały od kierownictwa SW polecenie złożenia wszystkim niezależnym pismom wrocławskim swojej oferty druku.
(...)Zręby programu Solidarności Walczącej powstawały na dwu płaszczyznach. Jedną ich część stanowiły aspekty wspólne całej antykomunistycznej opozycji, odmiennie jednak artykułowane w różnych grupach i środowiskach. Takie jak stosunek do alkoholizmu, negatywna ocena SB, PRON, nowych związków zawodowych, potrzeba demokracji. Drugą zaś – te elementy, które były probierzem oceny, miernikiem postawy danego ugrupowania oraz jego skłonności do umiarkowanego bądź radykalnego podejścia do problemów zasadniczych: stopień gotowości do porozumienia z rządem komunistycznym, niepodległość Polski, dopuszczalność metod stosowanych w walce z władzami lub też postulowany model społeczno-gospodarczy w przyszłości. Wśród elementów drugiej grupy aspektów programowych znajdowały się również takie, które przez Solidarność Walczącą zostały wygenerowane, albo które dzięki zdecydowanemu poparciu organizacji stały się postrzegane przez większą część polskiego podziemia politycznego.
W nazwie Solidarności Walczącej tkwił duży ładunek emocji, informacja o proweniencji organizacji, a także próba wskazania na formę działania. Nazwa ta w sposób bezpośredni nawiązywała do NSZZ „Solidarność”. Utworzenie nowego ugrupowania politycznego, prowadzącego działalność niezależną od Związku powinno pociągać za sobą, zdaniem niektórych osób związanych z podziemiem, całkowitą odrębność nie tylko organizacyjną, ale również semantyczną. Zarzut dotyczący „bezprawnego” przejęcia, przywłaszczenia sobie nazwy „Solidarność” przez SW pojawił się po raz pierwszy w trakcie powstawania nowej organizacji i był bardzo konsekwentnie podnoszony przez przewodniczącego RKS, Władysława Frasyniuka. „Nie mam nic przeciwko innym poglądom, ale uważam, że jedyną nieuczciwością SW jest to, że żeruje na »Solidarności«”. Podobnie referował autor polemicznego tekstu „Do nawiedzonych”: „Poza tym, przyjaciele, czy nie nadużywacie nazwy »Solidarność«? »Solidarność« nigdy nie była »walcząca« w sensie, jaki temu słowu nadajecie. Jeśli chcecie organizacji bojowej, uważacie, że ona ma dziś sens i realne szanse – twórzcie ją, lecz nie nazywajcie tego »Solidarnością« (...)”. Niewiele różniące się od powyższych argumenty przytaczał w 1985 r. Andrzej Łaszcz (J. Przystawa), jeden z niezależnych, a mocno zaangażowanych w działalność obserwatorów dolnośląskiej sceny politycznej. Te argumenty sprowadzały się do tego, że używanie przez SW nazwy „Solidarność” powoduje zamazywanie różnic między Związkiem a SW oraz to, że „wielu uważa ją [SW] za nic innego jak Solidarność podziemną”, co przyczynia się z kolei do popularności organizacji.
Solidarność Walczącą charakteryzowała wiara w duże znaczenie słowa. Sformułowanie, sprecyzowanie pewnych koncepcji programowych, które nawet wydawałyby się zupełnie nierealne, było nie tylko dopuszczalne w SW, ale także pożądane. Jasno wyartykułowana myśl, pragnienie większej części Polaków było uzasadnione, choć w oczach wielu zdawało się mrzonką. W drugim numerze „Solidarności Walczącej” znalazł się artykuł „Wstępne pytania”, w którym po raz pierwszy postulat niepodległości ujęty został w słowa. Kwestię niepodległości podnosiła jeszcze przed powstaniem SW redakcja „Biuletynu Dolnośląskiego”, a z chwilą, gdy czasopismo stało się trybuną poglądów bliskich Solidarności Walczącej, temat niepodległości pojawiał się niemal w każdym numerze. Wiara działaczy Solidarności Walczącej w kreatywną moc słowa opierała się zarówno na przesłankach pragmatycznych, jak i filozoficznych. „Przekonanie, że najpierw wywalczymy niepodległość, a dopiero potem będziemy mogli swobodnie o niej mówić, nie da się już [w 1984 r.] w żaden sposób uzasadnić. Najpierw musi być SŁOWO. Przeciw samym słowom tanków sowieckich nie wyślą. Właśnie w tej dziedzinie mamy szansę odnieść pierwsze definitywne zwycięstwo – przezwyciężyć zakłamanie. (...) To jest pierwszy krok na drodze do niepodległości (...)” – pisał jeden z czołowych publicystów „Solidarności Walczącej”, Jan Mak (A. Kisielewicz). Tak więc pragmatyzm wymagał właśnie mówienia i pisania o niepodległości, nie zaś w imię realizmu, przemilczenia tej kwestii. Lepiej bowiem, argumentowali działacze SW, „przyzwyczajać sowieckich władców do myśli o Polsce niepodległej – ułatwi im to godzenie się z faktami dokonanymi i zrozumienie, że biegu historii zatrzymać się nie da”. Natomiast z punktu widzenia metafizycznego uzasadnienia wiary w słowo szukać należy w przypowieściach biblijnych oraz w filozoficznej proweniencji osób, które wywarły największy wpływ na ukształtowanie koncepcji programowych Solidarności Walczącej.
Słowo „niepodległość” coraz częściej przewijało się przez niezależną prasę od 1984-5 roku. Był to jednak pośredni rezultat konsekwentnego dopominania się Solidarności Walczącej o przyznanie postulatowi niepodległości rangi priorytetowej. Hasło „niepodległej, suwerennej Polski” stawało się na tyle popularne w szerokich kręgach działaczy podziemnych, że tym ugrupowaniom i środowiskom, które nie podjęłyby tego hasła, groziło wyobcowanie się i spadek liczby zwolenników. Sposób formułowania zadań i celów w Solidarności Walczącej odbiegał znacznie od metod TKK i L. Wałęsy. Działacze SW mieli za złe głównym postaciom Związku tonowanie wypowiedzi, minimalizację żądań i ostrożność w ocenie rządów komunistycznych. Analogicznie – członkowie TKK, czy RKS zarzucali Solidarności Walczącej, że w sposób niepotrzebnie zaostrzający sytuację, werbalizuje swoje koncepcje programowe.
Poważne potraktowanie hasła niepodległości pociągnęło za sobą konieczność sformułowania warunków, które muszą zaistnieć, by niepodległość mogła zostać zdobyta. Przede wszystkim zdefiniowano problem: Polska utraciła niepodległość we wrześniu 1939 r. na skutek ataku Niemiec hitlerowskich i Związku Sowieckiego na rzecz tych dwóch państw. W wyniku działań militarnych i porozumień międzymocarstwowych (Teheran, Jałta) Polska została całkowicie uzależniona od ZSRR i w takiej zależności do początku lat 80 przebywa. Odzyskanie niepodległości wymaga zatem przezwyciężenia skutków II wojny światowej. Władzę w PRL sprawuje aparat komunistyczny podporządkowany imperialnym interesom sowieckim. Tak sprecyzowany problem pozwalał wyartykułować warunek podstawowy dojścia do niepodległości, obalenie władzy komunistycznej."
Za:
http://www.sw.org.pl/h_mat.html
Kontrwywiad SW:
http://www.sw.org.pl/metodysw.html
SW była trudnym orzechem do zgryzienia przez fachowców z SB..O rocznicy powstania SW pisze również A. Węgrzyn:
http://andrzejwegrzyn.wordpress.com/2007/06/13/25-lat-temu-powstala-solidarnosc-walczaca/
"Oni zwyciężyli i realizują marksistowską wizję socjalizmu europejskiego. Dlatego dla tych środowisk ważniejszy jest interes Unii Europejskiej niż polska racja stanu.
My byliśmy niewygodni. Skazano nas na wegetację i zamilczenie."
Komentarze z bloga A.W.:
Na razie stracili monopol informacyjno-propagandowy."