
"Historia integracji europejskiej to dowód, że duży może więcej, a negocjacje powinny być twardą grą o własne interesy. Co ciekawe, dzisiejszy kształt struktur ponadpaństwowych w Europie jest tak naprawdę efektem blokad podejmowanych przez państwa narodowe, a nie ustępstw.
Blokada konstruktywna
Pierwszym owocem starcia, które nastąpiło jeszcze na etapie dyskusji o kształcie regionalnych struktur ponadpaństwowych w powojennej Europie, kiedy tzw. federaliści (Francja, Belgia i Holandia) walczyli z tzw. pragmatykami (Wielka Brytania) o zakres transferu narodowych kompetencji poza państwowe struktury, jest dzisiejsza Rada Europy. Jej kształt i ograniczone kompetencje wyraźnie wskazują, że jest efektem obaw, a nie zaufania. Do powstania dzisiejszej unijnej wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa przyczyniła się natomiast klęska prac nad wspólną polityką obronną państw europejskich, wyrażona odrzuceniem przez Francję w 1954 r. traktatu o europejskiej polityce obronnej[EWO-Unicorn]
Twarda gra i radykalne działania to również tradycja wspólnotowa. Do historii integracji przeszła sprawa słynnego "pustego krzesła", kiedy Francja permanentnie blokowała działanie wspólnot w obawie przed niekorzystnymi rozstrzygnięciami w zakresie wspólnej polityki rolnej. Efektem jej oporu było przyjęcie jednego z najrozsądniejszych politycznych rozwiązań - tzw. kompromisu luksemburskiego, formuły umożliwiającej zastosowanie przez każdy kraj politycznego weta, gdy zagrożone są jego żywotne interesy narodowe.
Przykładów twardej gry można przytaczać wiele. Przypomnijmy chociażby wieloletnie blokowanie przez Francję możliwości przystąpienia do EWG Wielkiej Brytanii, brytyjski rabat uzyskany na szczycie w Fontainebleau, problemy z przyjęciem traktatu z Maastricht do momentu uzyskania przez Danię prawa do formuły opting-out w sprawie euro (chodziło o możliwość pozostania przy narodowej walucie) czy blokowanie procesu decyzyjnego przez Wielką Brytanię, by wymusić "europeizację" problemu choroby szalonych krów i w efekcie finansowe wsparcie angielskich rolników wybijających własne stada.
Mity europejskie
Traktat konstytucyjny to akt nadany Europie Środkowo-Wschodniej przez duże kraje UE. Przyjęto go w Rzymie jako efekt potrójnego grzechu pierworodnego - ambicji Valéry'ego Giscarda d'Estaing, arogancji konwentu i wreszcie pośpiechu starych członków UE, którzy chcieli narzucić jego rozwiązania nowo przyjmowanym krajom przed uzyskaniem przez nie statusu członka UE. Jednomyślność wymuszona szantażem rzekomego krachu reform zemściła się w procesie referendów, mimo to dziś ponownie próbuje się eliminować dyskusje głośnym krzykiem o europejskiej solidarności i rzekomych zagrożeniach.
Pierwszy z mitów mówi, że w razie ponownego odrzucenia traktatu konstytucyjnego państwa, które już go ratyfikowały, winny przejść na ustanowiony przez traktat poziom integracji i pozostawić resztę w formule Nicei. Pomysł ten jest nierealny zarówno ze względów politycznych (trudno sobie bowiem wyobrazić pogłębioną UE bez Francji i Holandii), jak i prawnych. Obowiązywanie obecnego traktatu konstytucyjnego między niektórymi państwami członkowskimi wiązałoby się z wykorzystaniem dorobku prawnego i instytucjonalnego UE. A na to zgodę musiałyby także wydać państwa, które go nie ratyfikowały.
Jeszcze większą bzdurą jest groźba usunięcia z UE krajów przeciwnych ratyfikacji traktatu. Prawodawstwo unijne pozwala jedynie na zawieszenie państwa członkowskiego w jego prawach w razie poważnego i stałego naruszania instytucjonalnych zasad unii. Nie przewiduje natomiast procedury jego usunięcia. Musiałyby tu znaleźć zastosowanie normy klasycznego prawa międzynarodowego (konwencja wiedeńska o prawie traktatów). Problem w tym, że konwencja ta nie pozwala po prostu wyrzucić kraju z jednej umowy z tego powodu, że nie chce ratyfikować innej - jeśli nie było to warunkiem przystąpienia. Wręcz przeciwnie - zmuszanie do przystępowania do umowy międzynarodowej uznaje za powód jej nieważności ab initio.
Nie jest też możliwe prawnie zobligowanie "oportunistów" do wystąpienia z unii. Zgodnie z prawem międzynarodowym, umowa nie może nakładać obowiązków na państwa trzecie bez ich pisemnej zgody. Dlatego wystąpienie z UE przez jakiegokolwiek członka musiałoby być oparte na jego woli. I o ile łatwe byłoby wystąpienie z traktatu o UE, o tyle w nawale emocji krytycy Polski zapominają o drugim prawnym fundamencie unii - traktacie ustanawiającym Wspólnotę Europejską. Dzięki niemu wzajemne powiązanie gospodarek państw członkowskich jest tak wielkie, że ich rozłączenie przez wystąpienie jednego kraju ze wspólnoty jest praktycznie niemożliwe. Jeśli jednak państwa spróbowałyby tego, to od strony formalnej każde wystąpienie wymagałoby zawarcia między występującym a pozostałymi krajami stosownych umów. Regulowałyby one sprawy wspólnotowe w okresie przejściowym, a samo ich negocjowanie trwałoby dłużej niż negocjacje akcesyjne. Powstałby chaos nie do opanowania, a unia jako podmiot polityczno-gospodarczy straciłaby na scenie międzynarodowej całkowicie znaczenie.
Nawet budowa Europy kilku prędkości nie jest tak naprawdę realna. Faktyczną barierę stanowi istniejący w obu traktatach europejskich mechanizm nazywany wzmocnioną współpracą. Pozwala on grupie państw zacieśnić współpracę w określonym obszarze integracji. Jednocześnie jednak nie pozwala na ich secesję, ponieważ stworzona formuła ukierunkowuje współpracę na wspieranie celów UE i WE oraz umocnienie procesu integracji. "Inna prędkość" nie mogłaby też naruszać kompetencji wspólnotowych, bo w przeciwnym razie kraje w niej uczestniczące poniosłyby odpowiedzialność przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.
Pat pozorowany
Twarda gra Polski i ewentualny eurokonstytucyjny pat nie będą dla UE żadną tragedią, ponieważ również obecny system prawny umożliwia niektóre reformy dzięki istniejącym mechanizmom traktatowym. Jednym z nich są tzw. klauzule kładki, czyli normy umożliwiające zmiany w niektórych obszarach integracji przy wykorzystaniu aktywności unijnych instytucji, a bez rewizji istniejących traktatów.
Zmiany można też przeprowadzić przy wykorzystaniu innych uprawnień, w szczególności prawa wspólnoty do zawierania umów międzynarodowych, tzw. klauzuli elastyczności, czy wreszcie za pomocą normatywnej aktywności rady. Ten ostatni sposób doktryna nazywa reformą punktową. W tego rodzaju procedurach powstały już na przykład Europejska Agencja Obrony i Europejska Agencja Praw Podstawowych. Do reformy obecnych traktatów można będzie wreszcie powrócić w naturalny sposób przy zawieraniu kolejnych umów akcesyjnych, na przykład z Chorwacją. Jak pokazały dwa ostatnie procesy rozszerzenia UE (w 2004 r. i 2007 r.), takie umowy są w zasadzie traktatami rewizyjnymi.
Integracja europejska to proces ciągłych reform i negocjacji, które tworzą okazje również do wymuszania ustępstw na partnerach. Jednak nie krzykiem i pogróżkami, w których zamiast argumentów brzmią nierealne dywagacje. Może więc faktycznie postawić weto i rozpocząć rozmowy o przyszłym traktacie podstawowym w trybie traktatu o UE? Ta formuła idzie jeszcze dalej niż najśmielsze polskie oczekiwania - całkowicie otwiera agendę negocjacji o zmianach "traktatów stanowiących obecnie podstawę Unii Europejskiej". Oznacza więc, że punktem wyjścia do negocjacji jest traktat nicejski, a nie - jak dzisiaj - tzw. eurokonstytucja."
Za: Wprost.pl
Innymi słowy wciskają nam kit- jak zwykle.. Z pomocą naszych domorosłych polityków..Ciekawe kiedy lista "500" wycieknie do Internetu?