Wciągu kilku dni, jakie minęły od jego publikacji, teledysk obejrzano już ponad milion razy. Pomysłodawcą "Zadurzonej" jest spec od reklamy Ben Relles, dla którego publikowanie teledysków w Internecie to rodzaj hobby. Dość drogiego, bo produkcja "Zadurzonej" kosztowała dwa tysiące dolarów. W pracach uczestniczyło dwóch mało utytułowanych reżyserów, początkująca piosenkarka oraz mało znana modelka. Twórcy teledysku to zdeklarowani sympatycy Obamy. Jak wynika z komentarzy internautów, najwięcej pozytywnych emocji wzbudzają wśród widzów momenty, w których nazwisko senatora pojawia się na podkoszulku opiętym na biuście modelki oraz na tylnej części jej niezwykle kusych spodenek.
Kandydat się dystansuje
Ale sztab wyborczy Obamy i sam kandydat nie sprawiają wrażenia zachwyconych i wyraźnie dystansują się od "Zadurzonej". Jak zauważa Carol Darr, dyrektorka Instytutu Polityki, Demokracji i Internetu, kandydaci zaczynają sobie zdawać sprawę z niebezpieczeństwa utraty kontroli nad przekazem w świecie nowych mediów.
- To wideo jest znakomitym przykładem tego, jak polityczni outsiderzy zaczynają kształtować treść w epoce Internetu. W erze przemysłowej przekaz był w przeważającej mierze pod kontrolą kandydatów i tradycyjnych mediów. Teraz pojawiła się trzecia siła - wyjaśnia "Rz" Lee Reinie, szef programu Amerykańskie Życie i Internet w Instytucie Pew.
Pierwsze symptomy tego zjawiska pojawiły się podczas zeszłorocznej kampanii do Kongresu, ale prawdziwa eksplozja polityki sieciowej jest dopiero przed nami.
- Skala tego zjawiska w nadchodzących wyborach przyćmi wszystko, co dotąd widzieliśmy - mówi "Rz" Phil Noble, ekspert od kampanii politycznych w Internecie.
Kłopoty pani Clinton
Co to może oznaczać, przekonała się niedawno Hillary Clinton. Wideoklip, w którym pani senator niemiłosiernie fałszuje, śpiewając amerykański hymn podczas wizyty w stanie Iowa, użytkownicy YouTube obejrzeli aż 1,2 mln razy. Na oficjalny teledysk "Iowa kocha Hillary" klikano niewiele ponad pięć tysięcy razy.
Politycy i ich doradcy nie zamierzają się jednak przyglądać z założonymi rękami, jak internauci przejmują stery kampanii wyborczej, choćby w najlepszych intencjach. Sztab Obamy postanowił na przykład przejąć popularną stronę zwolenników czarnoskórego kandydata na portalu MySpace.
Czas chyba stworzyć wyspecjalizowaną agencję ds. Internetu i propagandy medialnej.. :>
W Polsce mogłoby się to nazywać AI- Agencja Internetowa