Postulat publicznego dyskursu nad sprawami zawłaszczonymi przez urzędowe kłamstwo był fragmentem ruchu obywatelskiej emancypacji. Formułowano go w epoce Polskiego Października, wśród destrukcji mitu Stalina, w marcu 1968 roku wśród płonących gazet, w sierpniu 1980 roku, I za każdym razem udawało się polskim historykom wydrzeć jakąś połać narodowej przeszłości z cęgów państwowego urzędu. Niechaj wolno mi będzie sformułować pogląd, że "emancypacyjny" dorobek polskiej myśli historycznej zasługuje na podziw. Realnych "białych plam" jest dzisiaj stosunkowo niewiele, co dowodzi, że polscy historycy wygrali batalię o prawdę. Rzecz prosta traktuję polską refleksję historyczna jako całość - jej nieusuwalnym fragmentem są publikacje emigracyjne i podziemne. Powinnością chwili obecnej jest aktywna troska o równouprawnienie wszystkich publikacji w publicznym dyskursie, nieobecność prac Kukiela i Wandycza, Zientary i Łepkowskiego, Kerstenowej i Holzera jest "białą plamą równie szkodliwą, jak dotychczasowe milczenie oficjalnej krajowej historiografii na temat zbrodni katyńskiej.
Nasz spór o "białe plamy" ma swój kontekst międzynarodowy. Świadkami ważnego sporu są współcześni Niemcy po obu stronach Łaby. Rzecz znamienna i godna namysłu: Niemcy z RFN spierają się o epokę nazistowską, Niemcy z NRD rehabilitują ostrożnie tradycję pruską, Jedni i drudzy w jakiś sposób wypełniają "białe plamy". Na czym polega różnica? W NRD urzędowe i ryczałtowe potępienie nazizmu spowodowało, że przestał to być problem historycznego rachunku sumienia. Wraz z hitleryzmem, usunięto całą przeszłość - historia nowych Niemiec zaczęła się w 1945 roku, wraz z utworzeniem radzieckiej strefy okupacyjnej, Poza KPD - wedle stalinowskiej receptury - nie byłe żadnej pozytywnej tradycji. Szansa kontynuacji została zatarta i wyklęta. Obecną rehabilitację Fryderyka Wielkiego, Bismarcka i tradycji pruskiej uznać można za element procesu odzyskiwania przeszłości. Sam proces jest nieuchronny, lecz w NRD dokonuje się to na drodze oficjalnego przyzwolenia lub wręcz nakazania. Obserwujemy przeto raczej sposób uzyskiwania nowej tożsamości przez elitę władzy niż osiągania pluralistycznej samowiedzy historycznej przez społeczeństwo.
W RFN jest inaczej. Tam Niemcom nie pozwolono zapomnieć o ich historii. Problem nazizmu jest żywy i stanowi przedmiot kontrowersji. Obraca się on wokół dylematu:czy nazizm był wyjątkiem w historii ludzkości czy też jednym z wcieleń formacji totalitarnej naszego stulecia? Czy wina niemiecka wobec świata jest wyjątkowa, czy też można ją zestawić z winą turecką za rzeź Ormian, sowiecką - za zbrodnie Gułagu, kambodżańską - za cmentarz uczyniony przez ludzi Pol Pota. Pozbawiając winę niemiecką wyjątkowości - dowodzą jedni - przywraca się historyczną normalność narodowi. Idzie o to, by przeszłość nie była wyłącznie rezerwuarem zbrodni, by wypełnić lukę w pamięci, by zaproponować interpretację losu niemieckiego w epoce nazizmu w kategoriach rozumienia mechanizmów totalitarnej niedoli. Jest to jedyna droga integracji narodu niemieckiego wokół pewnego obszaru ich dziejów, a przez to i ich powołania. Polemizując z reprezentantami tego stanowiska, Jurgen Habermas zauważył, że "nie ma już miejsca dla zamkniętych interpretacji historii". "Pluralizm poglądów na historię - zdaniem Habermasa -jest po prostu odzwierciedleniem struktury społeczeństw otwartych. To dzięki pluralizmowi ukazują się w swej ambiwalencji tradycje kształtujące tożsamość".
Podzielam ten pogląd. Podzielam także lęk Habermasa przed rozmywaniem poczucia moralnej odpowiedzialności Niemców w stwierdzeniach, że na tle zbrodni Gułagu nazistowskie ludobójstwo traci znamię wyjątkowości. Pewien rodzaj zrozumienia samego siebie staje się usprawiedliwieniem. Relatywizacja odbiera historycznej relacji moc przestrogi.
Wszelako to Ernst Nolte ma słuszność, gdy proponuje analizę porównawczą totalitaryzmów o barwie brunatnej i czerwonej. Gułag nie może być usprawiedliwieniem dla Oświęcimia, ale Oświęcim nie może usprawiedliwiać obyczaju strzelania do ludzi przekraczających berliński mur. Nieobecność analizy niemieckiego totalitaryzmu w NRD w eseistyce Habermasa jest faktem tyleż zasmucającym, co znamiennym.
Polskiego obserwatora musi wszelako uderzyć osobliwa koincydencja: relatywizacji okresu nazistowskiego w RFN towarzyszy rehabilitacja tradycji pruskiej w NRD, W dyskusjach rosyjskich oba te zjawiska występują łącznie.
Spór o ocenę Stalina - zbrodniarza, a zarazem, twórcy sowieckiej potęgi państwowej - pozwala wejrzeć w naturę rozdartej świadomości historycznej. Zróżnicowana jest świadomość elit i świadomość potoczna. Komunistyczny konserwatyzm zmaga się z tendencją reformatorską: spór o Stalina jest jedną z form tego konfliktu. Jest to spór publicystów: wciąż nie została napisana naukowa biografia Stalina, ani historia rewolucji bolszewickiej, ani też monografia sowieckiego państwa.
W problematykę polskich "białych plam" wprowadza dobrze pewien dokument. W 1983 roku, a więc w czasie niezbyt odległym, opracowana została notatka służbowa w sprawie filmu "Wierna rzeka". Autor "notatki", dyrektor departamentu programowego NZK Stanisław Goszczurny, informuje, że odbyły się dwa pokazy filmu, po których gremium w składzie: Waldemar Swirgoń, Witold Nawrocki, Kazimierz Żygulski i Jerzy Bajdor zadecydowało, iż "film nie zostanie skolaudowany i nie będzie rozpowszechniany". Dalej czytamy: "Powodem podjęcia takiej decyzji jest fakt, iż film, zrealizowany bardzo dosłownie wg. Żeromskiego eksponuje te treści, które w obecnej sytuacji nie mogą dobrze służyć sprawie zbliżenia narodów polskiego i rosyjskiego. Prawda z okresu po Powstaniu Styczniowym ukazana w powieści, dziś może przyczyniać się do wzmacniania nastrojów antyrosyjskich, służyć jako argument tym wszystkim, którzy - także sięgając po argumenty historyczne -dążą do zaognienia i zadrażnienia naszych wzajemnych stosunków. Bardzo zostało w filmie wyeksponowane okrucieństwo kozaków /np. scena wieszania sołtysa/, cierpienie Polaków itd. [chodzi głównie o sceny dobijania polskich powstańców przez żołnierzy rosyjskich-Unicorn]
Te właśnie względy programowo-polityczne, a nie artystyczne spowodowały, że film będzie w obecnej sytuacji szkodliwy i nie należy dopuszczać do jego rozpowszechniania".
I dalej: "Niebezpieczeństwa leżące w podejmowaniu tego tematu dostrzegano wcześniej, czego wyrazem były właśnie dwukrotne decyzje o wstrzymaniu realizacji filmu, rozmowy z reżyserem /prowadzone przez wicemin, S.Stefańskiego/, a następnie po uzgodnieniu /raczej romans niż obraz polityczny/, decyzja o dokończeniu filmu. Jednakże - jak się okazało - reżyser ostatecznie wcześniejszych uwag nie uwzględnił i w rezultacie powstał film o wymowie niepożądanej, a nawet szkodliwej",
Jesteśmy w centrum zagadnienia "białych plam". Oto kilku funkcjonariuszy PZPR i urzędników państwowych przyznaje sobie tytuł do decydowania, jaka ekranizacja powieści Żeromskiego może służyć lub nie służyć sprawie zbliżenia narodu polskiego i rosyjskiego, a co za tym idzie, jaki ma być kształt polskiej świadomości historycznej i kultury narodowej. Wieloletnim wysiłkom takich ludzi zawdzięczamy nie tylko "białe plamy" oficjalnego obiegu,ale i całkowicie niezdrową, pełną emocji i histerii, intelektualnie jałową i społecznie niebezpieczną, atmosferę towarzysząca każdej rozmowie na temat Rosji i stosunków polsko-rosyjskich. Za tymi decyzjami stoi filozofia oparta na przekonaniu, że to, co przemilczane, zostaje skutecznie wyparte ze zbiorowej pamięci. Tymczasem jest na odwrót: to, co przemilczane, skupia wokół siebie powszechną uwagę, przestaje być fragmentem historycznego dziedzictwa, staje się jego punktem centralnym, otwartą rana.
Zarazem wykład historii oficjalnej - więc ocenzurowanej - traci jakakolwiek wiarygodność. Podręcznik historii przestaje być źródłem informacji, a staje się elementem kiepskiej - bo nieskutecznej - propagandy. Staje sfę też dowodem rzeczowym w procesie wytaczanym codziennie akademickiej nauce historycznej przez opinię publiczną. Zważmy bowiem: jeśli bezkarnie upowszechnia się kłamstwa na temat historii, jeśli są to kłamstwa łatwe do zdemaskowania w każdym rodzinnym przekazie, a nie są demaskowane przez autorytety środowiska historycznego, to nie dziwmy się, że autorytet zdobywają ludzie, którym za całą mądrość wystarcza antysemicki- czy jakikolwiek inny - frazes.
W jednym z warszawskich kościołów - niedaleko stąd i nie tak dawno - młodzi ludzie sprzedawali innym młodym ludziom książki drugiego obiegu objaśniające kulisy historii. Nie były to prace prof. Zientary, ani prof. Wójcika, ani też prof. Łepkowskiego - były to "Protokoły mędrców Syjonu" i prymitywne broszury. W stosunku do nich książeczkę Dmowskiego "Kościół, naród, państwo /nowowydaną, poprzedzoną listem kardynała Glempa/ uznać należy za szczytowe osiągnięcie polskiej myśli humanistycznej. Ludzie sprzedający te książki i ludzie je kupujący, ludzie piszący takie książki i ludzie aprobujący ich sprzedaż w kościele - to także "biała plama" w naszej wiedzy o świadomości historycznej Polaków.
"Białe plamy" to głównie fakty zatajone: do takich należy historia stalinowskiego terroru w Polsce. Kompletnej blokadzie materiałów archiwalnych aparatu bezpieczeństwa towarzyszy całkowita nieobecność badań historycznych. Rzecz trudna do uwierzenia: terror powojennego dziesięciolecia nie stał się tematem ani jednej naukowej sesji, ani jednej historycznej monografii. Jednej tylko kategorii ludzi pióra wolno otwarcie sięgać po tę problematykę: historykom i publicystom spod znaku "Zjednoczenie Patriotyczne Grunwald". Czy jednak ten rodzaj zapełniania "białej plamy" uznać można za poszukiwanie prawdy historycznej, czy może raczej za sposób upowszechniania kalumnii o ludziach niewygodnych i fałszywych stereotypów o zdarzeniach przeszłych - ten spór odłóżmy na inną okazję. Jedno jest oczywiste: system uformowany w ostatnich latach rządów Stalina jawi nam się dzisiaj jako najbardziej doskonała postać totalitarnego projektu. Analiza mechanizmów tego systemu, kierowniczej roli partii komunistycznej, kierowniczej roli aparatu bezpieczeństwa w partii, kierowniczej roli doradców sowieckich w aparacie bezpieczeństwa, należy uznać za punkt wyjścia dla opisu polityki Stalina wobec Polski w latach wcześniejszych oraz kryzysów systemu w latach późniejszych. Wtedy, w latach stalinizmu uformowany został model historii zakłamanej: nauka historyczna tamtych lat poprawnie realizowała orwellowski scenariusz kreowania przeszłości. I kreowania "białych plam".
Cofnijmy się do początku naszego stulecia: co wiemy o obrazie Rosji tamtych lat? Czy nie spoglądamy nań okiem ówczesnej publicystyki Lenina? Czy - skądinąd wartościowe - prace prof. Bazylowa mogą zastąpić wiedzę "z pierwszej ręki" o stanowiskach rosyjskiej opinii publicznej: od lewicy, socjaldemokratów i eserowców poprzez kadetów i eseistykę "Wiechów" aż po czarnosecinną myśl Puryszkiewicza? A cóż wiemy o obrazie Rosji w polskich oczach?
Jak widział Rosję Spasowicz, a jak Piłsudski? Jak Dmowski a jak Al. Lednicki? Jak Brzozowski w "Głosach wśród nocy", a jak Róża Luxemburg w polemikach z Leninem?
Czy przebadany został obraz rewolucji bolszewickiej i wojny polsko- radzieckiej? Zarówno broszura Róży Luxemburg o rewolucji rosyjskiej /skądinąd przepuszczona przez cenzurę w NRD/, jak i słynne opowiadanie Żeromskiego "Na probostwie w Wyszkowie" obłożone są cenzorską anatemą. To samo powiedzieć można o innych książkach - świadectwach: Kossak-Szczuckiej i Rembeka, Eugeniusza Małaczewskiego i Mariana Zdziechowskiego, Floriana Znanieckiego i Dębskiego /o traktacie ryskim/.
Doczekał się pomnika w centrum Warszawy, ale nie doczekał się rzetelnej biografii twórca głównej instytucji bolszewskiego terroru - Feliks Dzierżyński. Czy ten życiorys pisać będą wyłącznie apologeci?
Spójrzmy szerzej: bolszewicka Rosja widziana polskim okiem- czyż nie jest to pasjonujący temat dla historyka? Czyż w sposobie postrzegania Rosji sowieckiej nie tkwią korzenie współczesnych postaw Polaków? Czemuż tedy nieobecni są w naszych sporach: Jan Kucharzewski, autor monumentalnej pracy "Od białego caratu do czerwonego", Cat-Mackiewicz, autor "Myśli w obcęgach", Antoni Słonimski ze swą "Podróżą do Rosji" czy choćby Wańkowicz z "Opierzoną rewolucją"? Głos Irzykowskiego został, w zbiorowym wydaniu, zdeformowany przez cenzurę, głos Rafała Blutha został po prostu amputowany z jego ostatnio wydanych pism. Nawet tytułów niektórych artykułów cenzura nie pozwoliła opublikować...
Czytamy ostatnio sporo o ofiarach procesów moskiewskich, tym paroksyzmie stalinowskiej dyktatury. A cóż wie polski czytelnik o polskich reakcjach na te procesy? O głosach publicystyki endeckiej i sanacyjnej, ludowej i socjalistycznej? Dopiero ostatnio przedrukowany został artykuł Leona Kruczkowskiego. A inne głosy? Niećko i Czapiński, Próchnik i Miłosz. Czy antologia polskich głosów o procesach moskiewskich nie byłaby wypełnieniem zawstydzającej "białej plamy"?
A losy Polaków, obywateli ZSRR? Los okręgu polskiego /Marchlewsk/?
A cała historia XX-lecia? Jak zawstydzająco aptekarskie są dawki myśli politycznej Piłsudskiego, Dmowskiego czy Witosa. A pamiętniki Witosa, Grabskiego, Pragiera, Szembeka - kiedyż znajdziemy je w księgarniach? Stanisław Stroński i Zygmunt Żuławski? A Kajetan Morawski i Karol Wędziagolski?
Ostatnio pojawił się - raczej z inicjatywy strony sowieckiej - temat paktu Ribbentrop-Mołotow, 17 września, deportacji Polaków w głąb Rosji, zbrodni katyńskiej. Uznajemy to zjawisko za bardzo pozytywne, za ogromny krok naprzód. Wszelako wypada zapytać, dlaczego ta tematyka zarezerwowana została dla niektórych tylko historyków i publicystów? Czyżby zaproponowane przez prof. Jaremę Maciszewskiego kryteria selekcji i dyskryminacji miały moc wiążącą? /"Są wśród historyków polskich i tacy, z którymi zapewne historycy radzieccy rozmawiać i współpracować nie chcieliby i trudno byłoby im dziwić się"/. Tak powiadał na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej prof. Jarema Maciszewski. Rzecz znamienna, że historyk rosyjski, prof. Jurij Afanasjew, w wywiadzie dla "Polityki" wolny jest od tego rodzaju selekcjonerskich ambicji.
Pomijam sferę dotychczasowych interpretacji: w ramach pluralistycznego dyskursu winno być miejsce dla wszystkich punktów widzenia, także dla stalinowskiego. Wszelako zgoda na to, by monopol interpretacji paktu Ribbentrop-Mołotow czy katyńskiej zbrodni posiadali historycy najbardziej dyspozycyjni, oznacza aprobatę dla następnych fałszerstw. Zwykła przyzwoitość zabrania polskiemu historykowi wyodrębniać los polski, a przemilczać los innych ofiar tego "diabelskiego paktu": Litwinów, Łotyszów czy Ukraińców. By nie powstała kolejna "biała plama".
Plamą nie białą, a wręcz krwawą jest cały kompleks spraw związanych z historią podziemnego państwa i AK oraz z późniejszymi losami AK-owców. Mimo wielkiej ilości monografii i przyczynków, mimo publikacji dokumentów /zwłaszcza na emigracji/ i pamiętników, dzieje AK-owskiej martyrologii - tej wojennej i tej powojennej - wciąż nie zostały opisane. [To pisze redaktor gazety w której zarzucano AKowcom dobijanie resztek Żydów..-Unicorn. Zaiste..Zmiany, zmiany]
Krystynie Kerstenowej zawdzięczamy świetną książkę na temat pierwszych lat powojennych. Ale już brak szerokiej i publicznej dyskusji nad tą książka jest "białą plama". A czy nie jest nią brak wiedzy o technice rozgromienia oponentów /podziemia, PSL, PPS/? Co wiemy o technice pierwszych procesów pokazowych /proces 16-u, WRN, Doboszyńskiego/? A przecież bez wiedzy każdy obraz kryzysu z 1948 roku będzie okaleczony, a mechanizm uzależnienia Polski od ZSRR - nieczytelny. Bez pełnej znajomości szczegółów sądowych mordu dokonanego na endeckim polityku Adamie Doboszyńskim, nigdy nie zrozumiemy losu Gomułki i Spychałskiego, Kirchmayera i Tatara. Jaka była struktura aparatu bezpieczeństwa? Jak planowano i realizowano scenariusz przymusowej kolektywizacji, a jak - walki z Kościołem?
Pytania można mnożyć, a każde z nich obrazuje kolejną "białą plamę". Np. pytanie często powracające, nazwane przez Jacka Trznadla pytaniem o "hańbę domową". Jaki był mechanizm akceptacji komunizmu przez intelektualistów? Czy można na to odpowiedzieć bez publicznej dyskusji nad "Zniewolonym umysłem" Miłosza? Czy można je rozważać bez elementarnej wiedzy o "heglowskim ukąszeniu" wśród intelektualistów rosyjskich i węgierskich, w Czechosłowacji i w Jugosławii? A także we Francji i Włoszech?
Czy nie czas opisać fenomen - nieczęstego, ale tym bardziej przecież godnego szacunku i podziwu oporu Patoćki i Elzenberga, Nadieżdy Mandelsztam i Hanny Malewskiej, Borysa Pasternaka i Zbigniewa Herberta? [W kontekście późniejszych "pisanin" na ten temat o poecie przez GW znowu jawi się to zastanawiająco..-Unicorn]
Kiedy wreszcie opublikowane zostaną pierwsze książki na temat 1956 r.? Kiedy przeczytamy normalne biografie Stalina, Bieruta czy Gomułki? O historii najnowszej pisać trudno, ale Adam Próchnik napisał swoje "Pierwsze piętnastolecie" - pracę ważną i do dziś cytowaną - z perspektywy jeszcze mniej odległej . Gdzież więc dzisiaj - poza pracą Jerzego Holzera o "Solidarności" - historycy epoki najnowszej? Czy to normalne, by o wypadkach marcowych 1968 roku pisał jedynie autor z cenzusem naukowym wprawdzie, ale za to z godnym podziwu zaufaniem wyłącznie do źródeł sporządzonych przez oficerów służby bezpieczeństwa? Czy zainteresowany kryzysami w PRL czytelnik musi być skazany na książkę Henryka Jerzego Przybylskiego, z jego niezwyczajną wizją historii jako spisku i zwyczajną profesjonalną ignorancją? Czy to normalne i pożyteczne, że jedynym historykiem aparatu bezpieczeństwa jest Tadeusz Walichnowski, naczelnym specem od zagłady Żydów - Kazimierz Kąkol, a pierwszym dziejopisem sprawy katyńskiej - Machejek?
W takim dialogu - mam tego świadomość - staniemy wobec problemu "białych plam" innego typu. Dotąd mówiliśmy o tych zawinionych przez ołówek cenzora oraz strach czy lenistwo - nas samych. Ale istnieją przecież "białe plamy", o które trudno winić "onych" - naszych rządzących, Tkwią w świadomości narodowej, w świadomości naszej własnej .
Dotykam tu - nie bez lęku - spraw bulwersujących. W trakcie wspomnianej już dyskusji na posiedzeniu Rady Konsultacyjnej, jeden z dyskutantów, po wypowiedzeniu szeregu słusznych uwag na temat "białych plan" i potrzeby ich wypełnienia, podjął refleksję historiozoficzną na temat kondycji moralnej naszego narodu. "Nie jestem szowinistą - zadeklarował ów dyskutant, po czym uparcie powtarzał: "musimy mieć świadomość naszej znakomitej pozycji moralnej", "my mamy wyjątkowo dobrą pozycję" itd. Skąd ta pozycja? Stąd, że "tylko my możemy każdemu patrzeć prosto w oczy", "tylko my nikogo nie zdradziliśmy", "tylko my nie odstąpiliśmy nikogo". W replice przypomniano temu dyskutantowi o "zimnych pożarach na Polesiu" i o Zaolziu. Przy całym szacunku dla cytowanego dyskutanta, podzielam w tej szczegółowej sprawie argumenty jego polemistów. Zastępowanie historycznej refleksji narodową apologetyką uważam za umysłowe samooślepienie. Z tej perspektywy niepodobna zrozumieć napięć w stosunkach polsko-ukraińskich czy polsko-litewskich. Natomiast wyższościowy ton, obecny w uwagach o Czechach, którzy - inaczej niż Polacy - "ugięli się pod naciskiem niemieckim" jest dla mnie po prostu czymś niepojętym. Jest on bowiem czymś - najogólniej mówiąc - nietaktownym w ustach Polaka, bowiem to Polacy - co przypomnieć wypada ze smutkiem, choć stanowczo - dwukrotnie, w 1938 roku i w trzydzieści lat później - przyłożyli rękę do zniszczenia wolności i suwerenności swych południowych sąsiadów. Oto jedna z "białych plam", tyin bardziej dojmujących, że wynika ona w pierwszym rzędzie z polskiej niezdolności do rzetelnie krytycznego myślenia o polskiej historii.
Ten styl rozumowania jest wszelako dość rozpowszechniony. Jego genezy szukam w latach niedoli, kiedy to -podług słów prof. Tadeusza Manteuffla - o historii Polski pisano z perspektywy nieżyczliwego cudzoziemca.
To wtedy przyzwyczailiśmy się widzieć w Polsce wieczną ofiarę podłości świata i bezduszność procesów dziejowych. Ucieleśniona niewinność wśród permanetnych winowajców. Ludzie i społeczności pogrążone w opresje bronią się zwykle taką autoidealizacją. Kłamstwo o samym sobie jest tradycyjną bronią udręczonych i nie przypuszczam, by kompetentne prace historyków mogły ten stan rzeczy radykalnie odmienić. Wszelako może jest tak, że to historycy powinni umieć płynąć pod prąd mitologicznych nastrojów i wciąż udowadniać, że bronią bardziej skuteczną może być prawda? Może w tym napięciu nieuchronnym między zakłamaną samowiedzą społeczności, a uporczywym drążeniem prawdy przez humanistów tkwi jakaś szansa dla Polaków? Może też nadszedł czas, by przedstawić obraz Polski widziany okiem Ukraińców, którzy nie doczekali się ukraińskiego uniwersytetu we Lwowie, ale doczekali się pacyfikacji swoich wsi? Okiem Litwinów, którzy w Polakach widzieli niebezpiecznego i agresywnego sąsiada? Okiem Żydów przerażonych antysemicką propagandą - upowszechnioną także z pewnych kościelnych ambon - pogromem w Przytyku, gettem ławkowym? Okiem Niemców wysiedlanych ze swych domów zamieszkałych od pokoleń z tą ilością dobytku, ile mieściło się w obojgu rąk. Cd. dalej