Radzę uważnie czytać, także i między wierszami... Tekst powstał jako próba odpowiedzi na kilka pytań, w oparciu o
http://www.medianet.com.pl/~naszapol/0519/0519rogi.php
http://www.sw.org.pl/remuszko.html
"(...)W tym czasie tłum dotarł już przed budynek komendy. Rzuca kamieniami, lecą szyby. Podano mi skądś tubę. Staję w oknie. Wyrzucam kask i kartę zegarową. Miałem je przy sobie, ponieważ było rano, a wyrzucając je, chciałem, żeby ludzie rozpoznali, że ja też jestem ze Stoczni. Zawołałem: — Stójcie! Tam było bardzo dużo moich kumpli. Liczyłem na to, że mnie poznają. Na moment udało mi się uciszyć ludzi. Powiadam, że milicja się zgadza wypuścić naszych i nie będzie z nami walczyć.
Ponieważ nie znam zatrzymanych, proszę, żeby ktoś do mnie przyszedł i ich odebrał. Ludzie się ucieszyli, ale to trwało bardzo krótko. Cała obsługa milicyjna podeszła do okien i patrzy. Ale powtarzam, to trwało bardzo króciutko. Dowódca prawdopodobnie nie zdążył wydać rozkazu do tyłu. Milicja na dole z dwóch stron naciera na stoczniowców, wprost zamyka ten tłum, jakby w klamrę. Teraz z gromady ludzi padają pod moim adresem słowa: zdrajca, świnia. Sądzą, że ich oszukuję. No i nie trwało to sekundy, jak tysiące kamieni poleciało w okna. Milicjanci stojący w oknach są zaskoczeni. Są wśród nich ranni. Leje się krew. Byłem u góry i dlatego kamienie mnie nie dosięgnęły. Zrozumiałem, że tę akcję przegrałem. Teraz trzeba szybko stąd wyjść. Jakież tam było zamieszanie! Na podłodze zbite szyby, kamienie i ranni milicjanci. Zaczyna być groźnie. Muszę stąd koniecznie wyjść. Zaczynam się dusić, bo w pomieszczeniu eksplodowały petardy czy świece dymne rzucane przez milicjantów w tłum i odrzucane przez ludzi aż tu do budynku.
Ludzie krzyczą, że ich oszukałem, że jestem szpiclem, szpiegiem, że ja mówię im o zgodzie na nasze żądanie, a tu milicjanci ich trują, okrążają. Zaczęła się walka. Milicja rzuca świece dymne. Ludzie łapią je i rzucają w okna, w których nie ma już szyb. Wszędzie pełno dymu. Duszę się. Nie mogę złapać powietrza. Jak się stąd wycofać? Za mną zamknięte drzwi. Przypomniałem sobie, że mam w kieszeni kombinerki. Otworzyłem nimi okno. Złapałem trochę świeżego powietrza. Powolutku, pomalutku z tubą w ręku wycofuję się z tego pokoju. Tam wciągają już rannych, ja schodzę na dół. Patrzę, są drzwi, a w nich wybita szyba."(...)
Nie powiedziałem nic żonie, zresztą nikomu na ten temat nic nie opowiadałem. Prawdą jest, że rozmowy były. Powiedziałem wtedy — a jest to w protokołach — że jeśli nie dopuszczą do powstania autentycznych organizacji robotniczych zdolnych wyrażać i kontrolować rzeczywistość, dojdzie w niedługim czasie do większych jeszcze dramatów. I prawdą jest też, że z tego starcia nie wyszedłem zupełnie czysty. Postawili warunek: podpis! I wtedy podpisałem. W jedenaście lat później w stanie wojennym 1981 i 1982 roku była to praktyka proponowana powszechnie prawie wszystkim internowanym. Ale wiedziałem już jak to jest. Taki papier, podpisany przez wychodzącego na wolność, nazywano „lojalką".
Grudzień rzeczywiście był żywiołem. Stał się jednak doświadczeniem moim osobistym, ale także i całej stoczniowej braci Gdańska, Gdyni i Szczecina. Było to doświadczenie siłowego rozwiązania konfliktu, gorycz klęski, a więc niespełnienie marzeń. Ale pozostała nadzieja. Gorycz tego doświadczenia noszę w sobie do dziś. Pozwoliło ono jednak zauważyć mechanizmy, motywy działań, jakieś prawidłowości, poznać ludzi. Zrodziło przekonanie, że muszą jeszcze przyjść następne rozwiązania, a raczej, że trzeba ich szukać, że trzeba ku nim zmierzać."
Za: L. Wałęsa, Droga nadziei, Kraków 1990, s. 58- 66.
-------------------
"Doszedłem na wydział, kumple mnie zobaczyli i zaraz wybrali na delegata. Z delegatami innych wydziałów spotkaliśmy się w dyrekcji Stoczni, gdzie wybrano komitet strajkowy. Na sali było bardzo dużo ludzi. Ktoś podał moją kandydaturę i tak wszedłem do tego pierwszego, trzyosobowego komitetu. W komitecie tym oprócz mnie był jeden z "esów", a trzeciego już nie pamiętam. Z tej trójki należało wybrać przewodniczącego komitetu strajkowego. Każdy z nas przedstawił swój "szlak" bojowy, swoje idee i propozycje na przyszłość. Gdy skończyłem, na sali powstał szmer. Czułem, że trafiłem do ludzi. Wybierają mnie na przewodniczącego. Już się zdecydowałem. Chcę wstać i podziękować ludziom za zaufanie, a mój dyrektor naczelny (siedział obok mnie, z lewej strony) złapał mnie za kufajke i trzyma! Chcę wstać, podziękować, nie mogę! Dyrektor szepce mi do ucha: — Ty jesteś młody, jeszcze głupi, narobisz głupstw, ty się nie zgadzaj na przewodniczącego! Wszyscy razem będziecie kierować, bo ty możesz narobić głupstw. Nie zgadzaj się! Szarpie mnie, wreszcie puścił. Na sali powstaje szmer. Mówią — taki narobi głupstw. On nawet nie umie podziękować za wybór! — Dyrektor puścił moją kufajkę. Wstałem i powiedziałem: - Proszę państwa, bardzo serdecznie dziękuję za zaufanie, ale będziemy wszyscy razem. Powtarzam, co mi mówił dyrektor: — Jestem za młody, mogę narobić głupstw. Będzie dobrze, jak wszyscy razem będziemy kierować.
To było moje pierwsze potknięcie. Obawiałem się odpowiedzialności. Przestraszyłem się. Stary lis wyczuł moje wahanie, przytrzymał tylko na chwilę, ale to wystarczyło. Nie zostałem przywódcą tego strajku. Kierował nim zespół, zmieniający się, bez jednolitej koncepcji, za mało stanowczy. Przegrałem. Miałem wtedy 27 lat.
To było moje pierwsze potknięcie. Obawiałem się odpowiedzialności. Przestraszyłem się. Stary lis wyczuł moje wahanie, przytrzymał tylko na chwilę, ale to wystarczyło. Nie zostałem przywódcą tego strajku. Kierował nim zespół, zmieniający się, bez jednolitej koncepcji, za mało stanowczy. Przegrałem. Miałem wtedy 27 lat.
---------------------------
Rozmowa z J. Kaczyńskim:
Co Pan wiedział o przeszłości Wałęsy?
Dużo wcześniej wiedziałem, że Wałęsa miał incydenty współpracy z bezpieką, ale że dotyczyło to tylko początku lat 70-tych, gdy w bardzo ostrych wtedy w Gdańsku czasach Wałęsa, chłopak ze wsi, mocno po strajku grudniowym przyciśnięty - „pękł", ale jednak po dwóch latach, a najpóźniej po sześciu, w 1976, wyplątał się z tego. Traktowałem to po prostu jako niedobrą część życiorysu.
Ale definitywnie zamkniętą?
Dziś patrzę już na to inaczej.
Tolerowanie Wachowskiego, tak?
Już od lat 1980-81! Trudno, by Wałęsa nie wiedział, z kim ma do czynienia. Nie musiał znać szczegółów, ale nie mógł mieć wątpliwości, jaką generalnie rolę pełnił Wachowski: oddelegowanego przy przewodniczącym „Solidarności" jako szofer - agenta bezpieki. Dziś wiem, że ludzie z kręgu Gwiazdy ostrzegali wtedy Wałęsę, kim jest Wachowski, mimo to Wałęsa trzymał go nadal. Mało tego, zażyczył sobie Wachowskiego na początku internowania, gdy dano mu możliwość, by miał kogoś przy sobie."
Za: J. Kurski, P. Semka, Lewy czerwcowy, Warszawa 1993, s. 40.
---------
Z pracy mgr- Lech Wałęsa-Droga do prezydentury, s. 11, dostępnej na stronie Fundacji Instytytu Lecha Wałęsy:
http://www.ilw.org.pl/publikacje.html
---------
Przemyślcie sami.
http://video.google.pl/videoplay?docid=-5146871331576782926&q=Plusy+dodatnie
http://www.sw.org.pl/bolek.html