Należy uznać, że to, co wydało się nam tępe u naszego politruka, wcale nie przypominało tępoty zwyczajnego policjanta, który jedynie słucha rozkazów i dalej się nad nimi nie zastanawia. Nie! W ustrojach totalitarnych taki organ jak nasz politruk powinien w zasadzie czuwać także nad przełożonymi i nad ich zarządzeniami, jeśli są za mało ścisłe i surowe, z czym właśnie później spotkaliśmy się u niego. On „wiedział" lepiej i przez to był karykaturą filaków z Politei, których Plato porównuje do psów. Wysłuchiwanie jego tyrad dlatego tak nużyło, bo nie oczekiwał na odpowiedź. Mówił także jak z płyty o panach i uwolnieniu narodu, przeto, sięgając do starego dowcipu, starałem się go rozbroić z tej nudnej powagi. Rosjanie mówią mianowicie, że każdy Polak to pan, bo u nich „nawet tufiel to pan, bo po polsku mówi się pantufel". Lecz politruk, choć zakłopotany mym swobodnym zachowaniem, był ponury, stale zatroskany i słabo reagował na żarty. Koniec końców oświadczył mi, że ja i syn mamy udać się na placówkę, aby tam - pogawarit. Poprosiłem, aby zostawił nas w domu na jakie dwa dni, zapewniając, że nigdzie się nie ruszymy, na to, byśmy mogli odpocząć. Ale on wcale uprzejmie i nieco żałośnie usprawiedliwiając się odmówił, że to nie od niego zależy, gdyż tam już czekają. Uspokajał poza tym moją żonę, że wrócimy na obiad, tak jakby do tego czuł się zobowiązany, bo przedtem przychodząc, zapewne na wywiad, okazywał żonie współczucie, że została sama. Teraz znów się rozczulił przepisowo, ale tylko z powodu Związku Sowieckiego, z czego kto chciał mógł zrozumieć, że nas nie spotka najmniejsza krzywda ani nieprzyjemność.
22 maj.0722:34
Print
Rozmowy z Sowietami
"Nazajutrz po przybyciu, po nocy dość niespokojnej, zasnąłem dopiero nad ranem. Na dobrą sprawę należało mi się co najmniej trzy dni odpoczynku. Około godziny jedenastej przed południem sąsiad, który rąbał dla nas drzewo, przyszedł do domu z oznajmieniem, że politruk z placówki przyszedł i pyta, czy „pan doktor" jeszcze śpi i czy można wejść do domu. Trudno mi było zwlec się z łóżka, ale miarkowałem, że nas co najmniej zawiodą na placówkę, przeto z miejsca ogoliłem się i przygotowałem się jako tako do drogi. Politruk, młody człowiek w wieku około dwudziestu ośmiu lat, wraz z nieco starszym uzbrojonym podoficerem oczekiwali mnie w jadalni. Byli obaj poważni, nadęci. Przywitałem się swobodnie, wywołując tym pewne zakłopotanie. Należy przypomnieć, że politruki, czyli polityczni kierownicy armii, powstali z komisarzy politycznych, przydzielonych do armii i mieli nadzór polityczny, prawdę mówiąc polityczno-policyjny nad żołnierzami. W każdym niemal oddziale zaczynając od plutonu był oprócz dowódcy politruk. Z powodu dwoistości władzy, co, jak wiadomo, w czasie późniejszej wojny z Niemcami miało kłopotliwe, rzekomo nawet szkodliwe skutki, w rezultacie już w pierwszym okresie wojny rosyjsko-niemieckiej skasowano politruków. Nasz politruk o nazwisku ukraińskim, chociaż Ukrainiec, rozmawiał ze mną po rosyjsku. Był wytrenowany w rzemiośle policyjnym i służbisty. Jako funkcjonariusz podrzędny mówił z żalem że należało już wczoraj w nocy od razu szczerze, uczciwie i z zaufaniem zgłosić się na placówce, bo do Związku Sowieckiego należy mieć zaufanie i wszyscy obywatele mają zaufanie do sowieckiej władzy
Jak prawie wszyscy funkcjonariusze sowieccy rozczulał się przy deklamowaniu o Związku Sowieckim i o wodzach. Poza tym, choć w swoisty sposób tępy, był dość grzeczny, właściwie nieśmiały.
(...)Potem z kwaśną miną sam przerewidował nam obydwom kieszenie, niepotrzebnie, niedokładnie, a właściwie tylko jakby pro forma. Nie był zresztą ani niegrzeczny, ani opryskliwy. Wreszcie zawołano do kancelarii osobno mnie, osobno syna. Przesłuchiwał nas politruk kompanii nazwiskiem Kowal, który także umyślnie przybył z Żabiego. Człowiek młody, brunet, blady, o dużych niebieskich nieruchomych oczach. Dowiedziałem się potem, że nasze pojawienie się wywołało w dowództwie kompanii sensację i prawie popłoch, tak że zjechali tu do nas obaj, dowódca i starszy politruk. Kowal był o wiele więcej wyrobiony niż miejscowy politruk. Zaczął oczywiście od Związku Sowieckiego i opowiadał mi od razu, że Związek chciał przyjść z pomocą wojskową Polsce przeciw Niemcom, ale Polska to odrzuciła. W dalszym ciągu, że według Stalina największą wartością w świecie jest c z ł o w i e k i dlatego w Związku Sowieckim nikomu nic złego stać się nie może. Cytował przygodnie „Daily Herald" i inne angielskie gazety. Wypytywał wreszcie mnie, a potem syna osobno, dlaczego i jak przyszliśmy. Powiedziałem, że przyszliśmy do rodziny, bo dowiedzieliśmy się, że nie ma tu Niemców, tylko Sowiety. Zatailiśmy oczywiście, że chcieliśmy zabrać rodzinę ze sobą na Węgry, nie odkryliśmy także naszego traktu opowiadając, że przeszliśmy łatwo dostępnym miejscem z Jasiny do Jabłonicy. Unikając nowych zapytań odpowiadałem i opowiadałem dość dużo. Lecz Kowal był doświadczony, a może miał jakieś instrukcje policyjne, popatrzył na mnie chłodno i powiedział: „Wy cztoto sliszkom mnogo goworitie". Wycofałem się od razu i powiedziałem: „Jeśli tak, to będę odpowiadał tylko na pytania"."
Za: S. Vincenz, Dialogi z Sowietami, Kraków 1991, s. 56- 60.
Previous (9) Entries to This Item
- Tu Brzoza...By unicorn 2007-05-22 21:49 [0]
- "Ludowi" partyzanciBy unicorn 2007-05-22 00:19 [0]
- Maszyna i śrubkiBy unicorn 2007-05-21 21:41 [0]
- Parada cudaków część następna czy kolejna...By unicorn 2007-05-20 23:02 [0]
- WywiA(W)dOwca SekułaBy unicorn 2007-05-20 22:28 [0]
- Wykoleić czasBy unicorn 2007-05-20 20:53 [0]
- Kącik satyry antyczerwonejBy unicorn 2007-05-20 18:01 [0]
- Lwów 1939- próba generalna PRL-uBy unicorn 2007-05-19 18:48 [2]
- Kukiełki StalinaBy unicorn 2007-05-19 18:16 [0]
Comments
No comments yet
Add Comment
Ten element został zablokowany, nie ma możliwości dodawania do niego komentarzy lub głosowania.